O książkach elektronicznych bliskich memu sercu
W net (ten niszowy, ludzi, którzy coś tam jeszcze czytają) gruchnęła
wieść, że SuperNova nie wydała ebuka do papierowej wersji "Sezunu
burz",
która to powieść jest najnowszym hiciorem Sapkowskiego Andrzeja. Jak
Sapkowski pisze, każdy wie, kto go czytał: z biglem, iskrownie,
pieprznie, wesoło, aż się chce czytać. No i masz: wyszła książka
papierowa, a w najbliższym kwartale ebuk się... Nie ukaże. W związku z
powyższym w ciągu tygodnia ukazała się pono "piracka" wersja ebuka.
Znaczy, ktoś kupił, zeskanował, pocerował, wygenerował i opublikował na
jakimś serwerze, z którego dość łatwo można to sobie pobrać. No i się
zaczęło.
Gdziekolwiek nie trafię, prędzej czy później dyskusja schodzi na tematy
moralne: czy to moralnie
Mam wrażenie, że nie o moralności tu mowa. Szczególnie, że akurat
moralność w sferze biznesowej od dawna jest sprawą czysto umowną (od
mniej więcej momentu, kiedy stwierdza się, że obniżenie jakości i
podniesienie ceny produktu zwiększa sprzedaż). Mowa tu raczej o
pragmatyzmie. A pragmatyzm nie ma moralności.
Podsumujmy fakty:
Fakt 1. Wydawnictwo z sobie wiadomych powodów ebuka nie uczyniło.
Fakt 2. Tydzień od premiery papieru pojawił się ebuk - piracki
(niektórzy nazwaliby go społecznościowym).
Fakt 3. Wysnuwa się przypuszczenia, że gdyby wydawnictwo ebuka wydało,
zyskałoby pewien procent czytelników, którzy by go kupili. Innymi słowy
istnieje grupa czytelników, która kupiłaby tylko ebuka.
Fakt 4. Istnieje pewna grupa czytelników, która nie mając ebuka kupi
papier.
Fakt 5. Istnieje pewna grupa czytelników, która nie mając ebuka kupi
papier, a następnie przeczyta pirackiego ebuka, bo czytnik jest
wygodniejszy w użyciu.
Fakt 6. Istnieje pewna grupa czytelników, która kupi tylko papier. I
tylko papier przeczyta.
Fakt 7. Istnieje pewna grupa czytelników, która nie kupi ani papieru,
ani ebuka.
Nie znając realnych wielkości zbiorów F3, F4, F5, F6, F7, trudno w ogóle
oceniać sytuację. Wydawnictwa trzymają pod korcem wiedzę nt. realnej
sprzedaży wydawanych książek (niektórzy na tym forum mają pewną wiedzę
ntt.). Nie dyskutując o faktach uprawiają zatem pijar (o my biedni,
okradzeni, oszukani przez technologię, z której sami korzystamy, ci źli,
niedobrzy piraci), bo uważają, że to im się bardziej opłaci. To mógłby
być fakt nr 8 - wydawnictwa są biznesami. Każde naruszenie ich rynków
traktują jak zagrożenie egzystencji i bez znaczenia jest, czy owo
naruszenie odbywa się w zgodzie z prawem, czy nie.
Nie jesteśmy w stanie rozsądzić, czy wydawnictwo rzeczywiście zyskałoby
na przygotowaniu ebuka coś więcej niż prestiż. Powiedzmy, że takiego
Sapkoszczaka złożyłbym dla nich za 1500PLN na rękę. Czyli musieliby
sprzedać ekstra 150szt. ebuka, żeby interes się zwrócił (w zakresie
samego składu), a dopiero po tej liczbie zaczyna zarabiać na koszty
inne. Czy 150szt. To wiele? Pojęcia nie mam. Bladego.
Powtórzę: nie znamy prawdziwych danych o sprzedaży na rynku książek.
Możemy wnioskować tylko z obserwacji, tj. liczyć księgarnie papierowe,
internetowe, zestawić to z liczbą publikowanych tytułów, liczbą
wystawionych tytułów, spróbować obserwować dodruki (w wypadku papieru).
Dodałbym też Fakt 9-100: Kosmiczne zyski, jakie w ostatnich latach
(dekadach) stały się udziałem innych mediów (audio-wideo), w tym za
sprawą również notującej kosmiczne zyski branży elektronicznej,
sprawiły, że wydawnictwa też by tak chciały. Ale nie mogą. A by
chciały.
Znalazłem w necie taki oto
dokument.
Trochę danych liczbowych. Niektóre są logiczne, niektóre oczywiste, a
niektóre ciekawe. Np. widać wzrost sprzedaży literatury pięknej w latach
2007-2009. Później dramatyczny spadek. Powiązany z wprowadzeniem 5%VAT
na książki. Nie ma co się dziwić
p.Vincentu-Rostowskiemu.
Toż chciał się pokazać, że umie, a tu jak na złość, gospodarka nie chce
się słuchać. Co dowali podatek, to od razu wpływy z niego spadają. A tu
na boczku wspaniały ryneczek książeczki o wartości rocznej przychodów
ca. 600mlnEUR! A VAT płacony jest od przychodu! Znakiem tego, jak mu
dowalimy 5%, będzie z tego ile? 30mlnEUR. Czyli ok. 120 milionów
złotych. Będzie na obsługę Kancelarii Premiera? Będzie. To już wiecie,
czytelnicy, na co idę pieniądze z podatku za książki.
Słusznie czyni wydawnictwo Solaris ze swoim właścicielem-wizjonerem
Wojciechem
Sedeńką na czele:
założyło drukarnię zdolną drukować na zamówienie i rozwinęło pod to
usługi. Bowiem druk książek w ciemno to karta bita. Jak tylko moje córy
podrosną na tyle, żeby wciągnął je nałóg książkowy, zaraz sprawię im po
czytniku. Tymczasem VAT na ebuki wciąż wynosi 23%. A księgarni
internetowych przybywa. A ja wpadłem na pomysł, dlaczego ostatecznie i
tak ebuki wygrają, a piraci nie nadążą piracić: bo utrzymanie serwera
www kosztuje niewiele w porównaniu do kosztu druku i dystrybucji książki
papierowej.
Pomyślmy:
koszty redakcji, korekty, honorarium autora, itp. = A
koszt składu = B
koszt druku = C
koszt dystrybucji (przed i po) = D
koszt reklamy = E
koszt serwisu www = F
Książka papierowa = A+B+C+D+E+F
Ebuk = A+B+E+F
Ileżby te kwoty nie wynosiły, koszt ebuka jest niższy i niech tam sobie
wydawnictwa gadają, co chcą. Ale dodajmy jeszcze zmienne:
koszt magazynu = G
koszt dodruku = H
Z czego wynika, że wciąż:
Książka papierowa = A+B+C+D+E+F+G+H
Ebuk = A+B+E+F
Ebuk można sprzedawać w nieskończoność. Raz wydany, staje się na wieki własnością tegoż wydawnictwa, o ile umowa z autorem tego nie wykluczy (a poco miałaby wykluczać? Nie lepiej dać klauzule zabezpieczające jakość?). Nie ma potrzeby dodruku, cała książka to megabajt na dysku serwera, który kopiuje się do klienta po zaksięgowaniu wpłaty. Nie ma magazynów na tysiące książek, nie ma ciężarówek, dystrybucji, błagania o miejsce na półce, wykupywania miejsca na półkach dla bestsellerów (samospełniające się przepowiednia jako podstawowe działanie marketingowe) - jest tylko plik, który można linkować innym sklepom, albo sprzedawać w swoim, a najlepiej jedno i drugie. I to już się dzieje, mimo horrendalnego VAT na książki.
Wiele jest jeszcze do zrobienia. Małe ekrany czytników (6 cali przekątna, od początku uważałem, że ideałem byłoby 7 cali, a tu się właśnie pokazują pierwsze ptaszki nie tylko z kolorem, ale i 7 i 8 cali przekątnej) dają małe pole do popisu składaczom i ilustratorom. Niektóre czytniki (znaczy, te popularniejsze jak Kindle) mają własne ustawienia składu i ignorują ustawienia autorskie. Bo czytelnik sam sobie wybiera ulubioną czcionkę itp. Gdzieś tam w nie tak całkiem odległej przyszłości zapewne dojdzie do wynalezienia ekranu łączącego zalety e-papieru i diod. Wtedy dopiero sprawa się unormuje - ale ewentualna przeróbka książki pod kątem nowych standardów ekranowych to pikuś - jednorazowa opłata dla zdolnego programisty, który stworzy jednolitą, komputerową procedurę i za jednym zamachem przekonwertuje cały zasób wydawnictwa.
Z powyższego zatem ośmielę się wysnuć wniosek, że SuperNova jednak sromotnie wtopiła nie publikując ebuka. Przypuszczenie takie, że sam Autor w umowie zakazał tego uczynić nie jest żadnym wyjaśnieniem. I tak po głowie oberwie wydawnictwo, pisarzom wybacza się dziwactwa.
PS. Niemal rok temu (2012-11-22) zrobiłem sobie notatkę roboczą o tej treści:
Ebuki - ebooki - nowa era, czy przemijająca moda?
Nie odnoszę się do żadnego konkretnego artykułu. Po prostu - sprawa
książek i czytelnictwa bliska jest memu sercu, a jednocześnie gorąco
wspieram ruch Creative Commons, który daje szansę na uregulowanie
zgodnie ze zdrowym rozsądkiem sprawy praw autorskich, czyli fundament
bazy podstawy biznesu książkowego, od którego w końcu zależy, czy
będziemy mieć w przyszłości mieli coś nowego do czytania.
Ostatnio wiele osób wypowiada się na różne sposoby na ten temat,
podnosi się różne zagadnienia, z różnych stron i dość dogłębnie - boć
przeca o tym dyskutują tylko zagorzali czytacze i zagorzali wydawacze
książek. Innych ludzi w zasadzie problem nie dotyczy, a może nie dotyka,
choć przecież dotyczy każdego.
Wyłożyć sprawę samizdatów.
No właśnie. Zapomniałem o rynku samizdatów. Trzeba było o tym wspomnieć.
Otóż ebuki dają szansę przebicia szklanego sufitu: każdy może zostać
twórcą, każdy może zostać wydawcą. Trzeba tylko liznąć trochę wiedzy
(och, ja wiem, że z tym najtrudniej) i trochę się przyłożyć. Tekst ten
zapewne był reakcją na jakieś głośniejsze lamenty wydawców, że rynek
książki umiera. Pomyślalem wtedy, jak się rynek książki rodził:
pasjonaci wydawali własnym sumptem (to byli dość bogaci pasjonaci) i
sprzedawali innym pasjonatom. W ciągu jednego pokolenia z pasjonatów
wyłonili się zawodowcy od pisania "tanich romansideł" i tak powstał
rynek książki, współcześnie uszlachcony i uszlachetniony wielkimi
nazwiskami, dziełami i czasem. Pomyślałem sobie, że jak już kompletnie
się ten dzisiejszy rynek książki zawali, po prostu wrócimy do pierwocin.
Zaczniemy czytać samizdaty i z tej masy znowu wyłonią się nowi wielcy.
Dziś, gdy obrodziło księgarniami internetowymi, myślę, że można
zrewidować poglądy: rynek książki nie upadnie (a w każdym razie nie tak
szybko), ewentualnie zmieni trochę oblicze.
Zajrzyjcie także na opowieść o pewnej przygodzie.