Weryfikacja przepowiedni, czyli dziennik czasu plagi

Kiedy w zimowe ferie szkolne tradycyjnie gościliśmy się u przyjaciół i zapamiętale piłowaliśmy deski, przyszłość nasza rysowała się z grubsza jasno i prosto: czekały nas kolejne dekady beznadziejnie niespiesznego, ale też beznadziejnie nieuchronnego bogacenia się.

Wyjaśnię pokrótce: otóż kiedy specjaliści prezentują nam mądrze wyglądające cyferki opisujące stan i przemiany w gospodarce, ukazują przede wszystkim jeden, dość popularny wskaźnik - tak zwane tempo wzrostu. Tak, wzrostu. Tempo. To znaczy ten wskaźnik mówi nam, jak szybko rośnie. Nie pada pytanie o to, czy rośnie, czy maleje (rzadko - wtedy mówią o wzroście ujemnym), czy może stoi (też rzadko - wtedy mowa o stagnacji lub wzroście zerowym)? Nie, my się pytamy, jak szybko rośnie. I dalej prawią, że Chiny rosną najszybciej, potem jakieś jeszcze państwa, a gdzieś tam po drodze kraj nasz kochany, czyli Polska. I wszystkim rośnie. Znakiem tego wszyscy, powolutku, ale nieuchronnie, się bogacimy. Oczywiście, niektórzy, co bardziej ryzykownie sobie w biznesie i w życiu poczynają, bogacą się znacznie szybciej, niż wskaźnik obrazuje. Ale też czasem bankrutują, czyli nagle biednieją. Ale, ponieważ jednak wszystkim w ogólności rośnie, to za jakiś czas znowu są bogaci, jeszcze bogatsi niż wprzódy.

A zatem wizja, jaka się nam rysowała przed oczyma, gdy piłowaliśmy, frezowaliśmy i cudowaliśmy, wyglądała nudno, ale dość bezpiecznie. Kolejne samochody, kolejne pary butów, nowe smartfony, mody i choroby cywilizacyjne. I coraz więcej dyskusji o uprawnieniu jakichś tajemniczych 52 płci społecznych do czegoś tam, ile można mieć mam, a ile tatów, o obowiązku przyjmowania imigrantów z krajów, w których ludziom rośnie wolniej niż u nas, jakieś komunistyczne brednie o podatku progresywnym, zbawieniu ubogich przez urzędnicze rozwiązania i takie tam urastające do rangi poważnych tematów, którymi trzeba się zajmować w prajm-tajmie, w dziennikach i na pierwszych stronach gazet. Bo już od tego dobrobytu ludziom się w głowach zaczęło przewracać. Atmosfera przypominała wiejskie wesele tuż przed północą, przed oczepinami: niby już wszyscy nażarci po gardłodziurki, niby już i wódy po trosze mają dość, robi się jakby sennie i leniwie, ale wszyscy wiedzą, że ktoś w końcu nie wytrzyma i zacznie się bić, zaraz dostaje w ryja od sąsiada i zabawa zacznie się na nowo. Reszta z okrzykiem radości rzuci się do młócki, baby będą piszczeć, że niby ze strachu, zachwycone, że coś się dzieje... Ale po chwili energia zostanie rozładowana i wszyscy wrócą do jedzenia, picia i spokojnych dyskusji o polityce. W społeczeństwie jednakowoż takie rozładowanie energii objawia się i kończy zwykle jakimś poważnym wstrząsem, kryzysem politycznym, czasem gospodarczym, zamachem stanu, rewolucją...

No cóż, tym razem obeszło się. Przyszedł leśniczy i wygonił z lasu nas i Niemców.

Dziennik czasu plagi

Coś tam przecież mówili, że w Hubei zaraza, ale kto by się tam przejmował? W Chinach co i raz coś takiego się zaczyna. W zasadzie co roku wybucha tam jakaś zaraza z potencjałem na powalenie całego świata... Wreszcie jednak przyszła jakaś i do nas. I powaliła. I nagle, niemal z tygodnia na tydzień, cały nasz misterny plan się zawalił. Specjaliści (tzn. mieniący się specjalistami) prognozują kryzys, jakiego świat dawno już nie widział. Właściwie, dopokąd nie splunąć, czai się pułapka.

Proste krzywe czyli programowanie rzeczywistości

Chciałbym tutaj wrzucić >>>LINK<<< do filmiku popełnionego przez anonimowego dla mnie jutubera Abacaba. Pokazuje w nim piękne krzywe przebiegu wszystkich większych epidemii, które wybuchły w XXIw. I w ten sposób ilustruje problem współczesnych, wykształconych m.in. Europejczyków: są chyba niedokształceni. Ich edukacja względem zrozumienia przebiegu funkcji zatrzymała się gdzieś w połowie drogi - doskonale rozumieją intuicyjnie, co to jest stan i jak się go opisuje. Ale mają problem z mniej intuicyjnym procesem. Proces trudniej uchwycić wyobraźnią, bo zawsze to, co obserwujemy, należy albo do przeszłości, albo do przyszłości. Czyli jest albo już nieaktualne, choć zapamiętane, albo wciąż niepewne, zaledwie wyobrażone.

Jutuber tymczasem umieszcza obok siebie - w krótkich odstępach czasu - dwa wykresy liczby zgonów: kumulacyjny (bardziej intuicyjny) oraz dzienny (mniej intuicyjny). I widzimy jak wół u karety, na czym polega problem naszych rządzących - dlaczego podejmują tak dramatyczne decyzje, dlaczego wolą zaryzykować naszą pomyślność gospodarczą, byle nikt im nie zarzucił, że nie troszczyli się o życie ludzkie.

Epidemia (w zasadzie już pandemia) koronawirusa dobiega dopiero do 100 dni (może już przekroczyła, ale niewiele). Tymczasem pierwsza (na razie) pod względem śmiertelności w XXIw. świńska grypa swój szczyt osiągnęła dopiero około pięćsetnego dnia. Szczyt na wykresie kumulacyjnym - potem krzywa się wypoziomowała, co oznacza, że przestało przybywać zgonów. Co daje się potem zauważyć na wykresie dziennym.

YT-krzywa dzienna zgonów

Ale obserwując krzywą kumulacyjną dziennych zgonów widzimy, że w przypadku aktualnej pandemii przybywa ich o niebo szybciej niż w wypadku jakiejkolwiek wcześniejszej epidemii. I wygląda na to, że nie ma tutaj istotnego znaczenia (na razie), że wskaźnik śmiertelności (czyli liczba zgonów wobec liczby chorych) utrzymuje się na dość niskim poziomie. Bo zgonów bardzo szybko przybywa i szybko rośnie dzienna liczba zgonów. Bierze się to oczywiście stąd, że przybywa też szybko samych chorych.

YT-krzywa dzienna zgonów dzień 159 (świńska grypa)

Na razie umiera względnie niewielu (w przeliczeniu na milion obywateli, w Polsce to wciąż poniżej obywatela dziennie). Ale codziennie umiera ich o wiele więcej. Filmik opublikowano z danymi sprzed 20 marca. Dziś już jesteśmy po spełnieniu się przepowiedni, że 24 marca osiągniemy dzienną liczbę zgonów równą tej z okresu epidemii świńskiej grypy. Ponieważ aktualnie tempo wzrostu tu: zachorowań wynosi dziś ok. 17%, w przyszłym miesiącu suma zgonów na świecie może przekroczyć milion. Za dwa miesiące będzie to 80 milionów. Oznacza to, że za kilka miesięcy, jeżeli trend się utrzyma, umrze większość ziemskiej populacji ludzkości (na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej jeszcze nie stwierdzono przypadków koronawirusa)...

YT-krzywa dzienna zgonów dzień 539 (świńska grypa)

To się nazywa ekstrapolacja! Tylko że to nie ekstrapolacja, a krzywa kumulacyjna zgonów na świńską grypę. Trochę po lewo jest grzywa kumulacyjna zgonów na Cov-2. Na razie nie dorasta do pięt. Ale zwróćmy uwagę na fakt, że wypuszcza dziubek ponad masę innych epidemii znacznie wcześniej niż którakolwiek przed nią...

Tak czy owak opisana przeze mnie wyżej ekstrapolacja (czytaj: przepowiednia) oczywiście się nie spełni. A dlaczego - będzie trochę niżej.

YT-krzywa dzienna zgonów całość zarazy (świńska grypa)

Matematycy i statystycy wskazują, a epidemiolodzy im basują, że oczywistą oczywistością zatem trend ten się utrzymać nie może. Podchodzimy już do szczytu dziennego wzrostu zachorowań i możemy oczekiwać, że za chwilę odnotujemy wzrost ujemny (jak ja lubię takie sformułowania!), czyli spadek dziennej liczby zgonów.

YT-krzywa dzienna zgonów Covid ekstrapolowana

W każdym razie najpóźniej w ciągu czterech miesięcy, inaczej prawie wszyscy wymrzemy...

Typowy problem ekstrapolacji

To jest typowy problem ekstrapolacji. Jest uproszczonym modelem, który zakłada, że nie ma innych czynników poza wrzuconymi do wykresu. Znakiem tego liczba zgonów rośnie sobie ad infinitum, aż zaczyna być ich tak wiele, że ludzkość znika z mapy świata. A przecież wiemy dobrze, i te wskaźniki ulegają tylko niewielkim poprawkom w miarę gromadzenia coraz więcej danych, że 20% zarażonych wymaga pomocy lekarskiej, ok. 15% hospitalizacji, kilka procent wymaga wsparcia maszynami na OIOMie i wreszcie nominalnie (przy sprawnie działającym systemie ochrony zdrowia) ok. 0,5% musi umrzeć w efekcie Cov-2. Czyli liczba zgonów tak czy owak nie może przekroczyć 40 milionów w skali świata.

Ponieważ jednak widzimy, jak się rzeczy mają we Włoszech i Hiszpanii, powiększmy maksymalną liczbę zgonów do 100 milionów w skali świata - większość krajów ma systemy ochrony zdrowia mimo wszystko gorzej działające niż kraje europejskie. A w takiej sytuacji zgony nawet wywołane innymi przyczynami przecież mają swoją przyczynę w fakcie, że nie wystarczyło dla kogoś respiratora, bo kierowany aktualną modą na COVID system przekierował je dla zarażonych nową chorobą. Czyli może umarłeś na zwykłe zapalenie płuc, ale gdyby nie COVID, to byś raczej nie umarł.

W pewnym momencie wirus wyczerpie możliwości zwiększania prędkości zabijania, aż to powinno wyhamować do zera. Czyli liczba zgonów powinna się ustabilizować, nie rosnąć. I dopiero potem możemy oczekiwać odwrócenia trendu, czyli spadku dziennej liczby zgonów.

To jeszcze nie oznacza spadku liczby chorych, a jedynie, że będzie ich wolniej przybywać. Ale jeżeli spadek liczby zachorowań i zgonów się utrzyma, to wkrótce zacznie się wypłaszczać też wykres kumulacyjny. W przypadku świńskiej grypy nastąpiło to po około 500 dniach od stwierdzenia (zresztą też ekstrapolacyjnie odliczając wstecz) przypadku numer jeden. Przypomnijmy, że na razie minęło ledwo co ponad 100 dni. Stąd w mediach możemy znaleźć rozważania, że pandemia będzie nas dotyczyć jeszcze w przyszłym roku. Wystarczy wziąć dane ze świńskiej grypy i przystawić do obecnej sytuacji.

Dopisek 31 marca: podobno już daje się zaobserwować spadek wzrostu liczby zgonów dziennie. Czyli dobra nasza!

Jakie mamy z tego szybkie wnioski?

  1. Ludzkość nie zdąży na czas opracować skutecznej szczepionki na COVID-19. Musi sobie poradzić zatem metodami mechanicznymi. Znanymi z grubsza jeszcze w starożytności. I to właśnie robi. Czyli izoluje.
  2. Wskaźnik wzrostu liczby zgonów, choć całość dynamiki tej epidemii wciąż niektórym przypomina grypę sezonową, jednak znacznie przekracza dotychczasowe doświadczenia - to, że nie uświadamiamy sobie tego, to tylko dlatego, że bomby wciąż padają chaotycznie na dużych obszarach, a jeżeli bombardowanie się kumuluje (jak w Lombardii, a za jakiś czas zapewne i aglomeracji warszawskiej), to zwykle gdzieś daleko od nas.
  3. Obserwujemy właśnie, jak mistyczna i mityczna Natura metodą chaotyczną, prób i błędów, wyprodukowała cuś (bo podobno to nie jest istotka żywa, czyli stworzonko), co okazało się sprytniejsze od ludzkich systemów biurokratycznych. A to przecież się nie udaje nawet najinteligentniejszym ludziom!

Własne obliczenia

Pozwoliłem sobie sprawdzić dane, z których korzysta większość mapek publikowanych w Internecie. Dane dla całego świata, nie dla Polski.

LO-krzywa kumulacyjna i dzienna zgonów

Ze sporządzonych przeze mnie (a właściwie LibreOffice) wykresów wynika, że odsetka dzienna zmiany liczby zgonów (druga pochodna) utrzymuje się w pobliżu wartości 1, czyli czasem nieznacznie rośnie, czasem nieznacznie maleje. A jest to dość istotny wskaźnik, bowiem pokazuje, czy rośnie prędkość wzrostu dzienniej liczby zgonów. Zanim zacznie nam spadać dzienna liczba zgonów, najsampierw musi zacząć spadać wzrost dziennej liczby zgonów.

Czyli być może prawdą jest oświadczenie Ministra Zdrowia, że już zbliżamy się do szczytu. Może.

Adekwatność środków zaradczych ministra Szumowskiego

Minister dość wcześnie zdołał przekonać Naczelnika o konieczności wdrożenia tzw. Narodowej Kwarantanny. I z punktu widzenia rozwoju liczby zachorowań (o ile metodyki pomiaru w różnych krajach są wystarczająco podobne), to się sprawdza.

krzywa na wykresie w skali logarytmicznej

Linia dla Polski znajduje się znacznie poniżej krzywych innych krajów. A że skala na wykresie jest logarytmiczna, to różnica ta jest większa, niż się na pozór wydaje. Czyli z punktu widzenia walki z wirusem znaleźliśmy się we właściwym punkcie Wszechświata.

Giełdowe naczynia połączone

Uczyli, że rynek to taki zespół naczyń połączonych. Kto pamięta lekcje fizyki z podstawówki, ten wie, że to oznacza, że jeżeli w jednym naczyniu ubywa, to w drugim (nie ma bata!), w trzecim, entym lub jakimś innym, ale musi przybywać! A ostatnio solą nam informacje giełdowe, z których jasno wynika, że gospodarka to raczej wanna, z której ktoś wyciągnął korek!

Tak prezentują się giełdy, stan na wtorek 24 marca, godz. 9.20:

  • Polska minus 25,92%
  • USA minus 30,64%
  • Niemcy minus 34,28%
  • Francja minus 32,42%
  • Wielka Brytania minus 38,07%
  • ...

Jedni wołają "Tragedia! Polsce ubywa, co robić, ratunku!". Drudzy wołają "Nie ma strachu! Nam ubywa wolniej!". Ale jakoś nikt nie pokazuje, komu w tym czasie przybywa? Ha? Dokąd wyciekają te niezliczone dolary, o które maleje wartość spółek giełdowych na całym świecie?

Bo pamiętajmy, że aby wartość akcji spółki trochę spadła, wystarczy, że posiadacze tych akcji zgłoszą chęć ich sprzedaży. Ale kiedy spadną już dość, pojawia się ktoś taki jak np. Warren Buffett, który za bezcen zaczyna to wszystko skupować - zatrzymuje spadek wartości na niskim poziomie, dopóki nie skupi w swoich rękach akcji i w ten sposób władzy. Ale przecież aby skupić, musiał wydać pieniądze.

Może też tak być, że żaden bufet się nie pojawi. Co wtedy? Wtedy wartość akcji sobie po prostu spada, akcjonariusze rwą włosy z głowy, bo wczoraj byli bogaci, a dziś przyjdzie im pójść z torbami. Ale te akcje dalej pozostają ich własnością (skoro nikt ich nie chciał kupić), a kiedyś tam ich wartość zacznie rosnąć. Chyba, że spółka postanowi się rozwiązać i zbankrutować. Ale przecież nie musi.

Wszystko to dlatego, że w rzeczywistości mamy do czynienia z procesami, a nie ze stanami. Próbujemy to szatkować na kawałeczki (nazywa się to analizą) i oglądać każdy z nich osobno, jakby był jedyną i niezmienną częścią. Ale w rzeczywistości pieniądze wciąż płyną, a w tym czasie a to nabierają wartości, a to ją tracą.

Czyli zatem być może, owszem, dalej możemy myśleć, że gospodarki i giełdy to naczynia połączone - ale system wypełniony jest nie płynem o niskiej ściśliwości, tylko gazem? Kiedy podgrzany, gaz się rozpręża i wydaje się, że jest go dużo. Ale kiedy strach pada na inwestorów, ruch się zmniejsza, a zatem gaz się schładza - i zaczyna się go robić mniej.

Pytaniem wartym Nagrody Nobla wciąż pozostaje: czy jest to układ zamknięty (a zatem wystarczy znowu podgrzać i będziemy się cieszyć złudzeniem luksusu), czy jednak otwarty? A jeżeli to drugie, to dokąd wycieka ten gaz (czyli pieniądze)?

Zło to złoto

A jeszcze jedną tajemnicą onego mistycznego rynku pozostaje kwestia kursu złota. Uczyli, że jak się robi gorąco, to rośnie cena złota, bo inwestorzy tezauryzują środki, aby przeczekać ciężkie czasy. Każdy może sobie sam prześledzić, jak wyglądała cena tego boskiego kruszcu na przestrzeni lat. I zobaczymy, że np. po ataku na WTC inwestorom nie drgnęła powieka. Kryzys roku 2008 spowodował wzrost cen złota, ale szczyt osiągnęło to około roku 2012, kiedy było po ptokach. Potem nieco spadło, ale tak jakby wzniosło się na nowy poziom i tam pozostało. Teraz znowu ceny wzrosły - ale na razie nieznacznie. W kursie dolarowym nie dotarło jeszcze do poziomu z roku 2012.

Dotychczas złoto uważano za dobry wskaźnik nastrojów inwestorów, a zatem metodę przepowiadania pogody w gospodarce. Z aktualnego ruchu na rynku nie wynika panika, którą raportują z giełd akcyjnych. Może nie będzie aż tak strasznie?

Kto to rozumie?

Czyli z przepowiedni wyszła dupa blada

Bo co tu więcej powiedzieć? Przepowiadałem, że w zasadzie nic się nie zmieni, te same sztuczki świat będzie powielał, jak od lat. A tu powiał tzw. Wiatr Karmy i nagle wszystkie układy figur na szachownicy przestały mieć znaczenie. Cała gospodarka świata znajduje się pod wielkim znakiem zapytania. A jak gospodarka się trzęsie, to zaraz ci psychopaci, którym pozwalamy sobą rządzić, wymyślają jakieś wojny. A jak już wojna, to znowu dorywają się inni psychopaci, którzy normalnie wyżywają się w zabawie żołnierzykami na poligonach - ci zaraz odpalą jakąś bombkę, atomówkę, a może gazówkę... No, nie wygląda to dobrze.

Tym bardziej, że przecież wciąż mówimy o pianie na fali: generalnie to przecież maszyny nie zardzewieją, produkcja tak zupełnie się nie zatrzyma, biznes jakoś będzie się kręcił. Po prostu większość z nas znowu będzie musiała zapomnieć o wakacjach na Bora-Bora.

O swobodnym zwiedzaniu świata zresztą prawdopodobnie możemy zapomnieć na dłużej: dopóki systemy opieki zdrowotnej nie uporają się z tym wirusem, rządy będą podtrzymywać blokadę podróży mało koniecznych. Patrz wyżej - zajdą pewne przetasowania na rynkach, także z tego powodu.

Ciekawe, co z tymi imigrantami zwanymi przez niektórych uchodźcami. Aktualnie nawet oni wycofali się znad greckiej granicy. Albo zostali wycofani przez tureckie wojsko. Zobaczymy.

Nie mniej interesujące, jaka przyszłość czeka tych rewolucjonistów od genderu, obowiązkowego homoseksualizmu dla wszystkich i innych takich pomysłów. Generalnie obniżenie stopy życiowej, spodziewam się, skieruje poglądy społeczne w stronę bardziej konserwatywną, więc nie wróżę im takiej kariery, jaką cieszyli się jeszcze do niedawna.

Tak czy owak najbardziej będzie nas martwić stan portfela. Jak to powiedział pewien mądry człowiek, z którym nie zawsze się zgadzam: Najgorsze to zmarnować dobry kryzys. Niektórzy zrobią na nim dobry interes i nie będzie takich mało. Inni odmienią swoje życie na lepsze, odbiją się od denka. Ale będą też tacy, którym się nie powiedzie. Jak to w życiu. Niestety, w najlepszej sytuacji znajdować się będą ci, którzy jednakowoż coś tam w życiu uciułali, coś mają, nie tylko pieniądze (bo pieniądze w życiu to nie wszystko, jak wiemy), ale też nieruchomości, złoto, klejnoty, akcje i dzieła sztuki. Oni będą mogli jakoś się do kryzysu dostosować, zainwestować swoje środki w nowe kierunki biznesu, spaść na cztery łapy. Nam, niezliczonym rzeszom prekariuszy, odliczającym dni do pierwszego, pilnie spłacającym kredyt, pozostaje tylko trening Trzeciej Paramity: cierpliwości. Bo wichry wydarzeń będą nas porywać i rzucać na fale przemian, a nam tylko pozostanie walczyć, aby nie utonąć. Cierpliwie znosić dopusty boże i czekać na odmianę losu. Bo jak nic nie masz, to też nic nie możesz.

Z rozmów z ludźmi mądrymi wynika, że aby przetrwać najbliższe dwa lata. Potem stopa życiowa znowu zacznie się poprawiać, ile by nie spadła wcześniej przez ten czas. A jak się zacznie poprawiać, to ludziom te różne pucze, zamachy stanu i inne takie z głowy szybko wywietrzeją.

Pytanie tylko wciąż otwarte pozostaje: w jakim świecie obudzimy się za dwa lata?


Autor: flamenco108 w Z poziomu podłogi w wto 31 marca 2020. Tagi: Zpodlogi, polityka, eko-nom, przydum, obyczaje,

Comments

komentarze odpala Disqus