Dżuma XXI wieku, czyli jaki wiek, taka dżuma

Dumanie na koniec kwietnia 2020

Mijają kolejne tygodnie Narodowej Kwarantanny. O dziwo, prawie wszystkie krótkoterminowe prognozy, jakie wygłosili komentatorzy, spełniły się mniej więcej. Niektórym już odbija szajba od zamknięcia w 50m2 z trójką nieletnich (a że Krzysiek nerwus jest i karateka, to ja bym na miejscu tego policjanta uważał).

W momencie, gdy piszę te słowa (te właśnie) na świecie rejestruje się ok. 7000 zgonów z powodu choroby zwanej Covid-19 (czyli pośrednio z powodu koronawirusa, czyli SARS-COV-2). To znaczy tyle się przypisuje temu zjawisku. W tym samym czasie wciąż umierają ludzie także z innych przyczyn. A zatem oceńmy na szybko skalę tragedii, jaka się dziś wydarza. Poszukajmy jakiegoś maksimum, zrozumiałego dla wielu, które przeniesiemy do dzisiejszych czasów. Dla Polaków jest to bez wątpienia IIWŚ czyli popularnie mówiąc Druga Wojna Światowa.

Druga Wojna Światowa

Taaak. To rzeczywiście była wojna światowa naszego najlepszego druga (misia-niedruga) ze wschodu, zatem w pełni zasłużyła na swoją nazwę. Nie on ją wprawdzie zaczął (oficjalnie), ale on ją w zasadzie skończył. W każdym razie w Rosji nie uczą o tym, że wojna zaczęła się nieco wcześniej (prawie dwa lata) i trwała jeszcze kilka lat w różnych rejonach świata po tym, jak oni otrąbili jej koniec. A właściwie do jeszcze przez pół wieku walki nie wygasły.

Ale do rzeczy.

Uznaje się, że z jej powodu zmarło/zginęło ok. 6 milionów obywateli Polski, a ok. 45 milionów ludzi w ogóle na świecie. Oficjalnie rzecz biorąc wojna ta trwała ok. 2067 dni (końcówka 1939, 1940,1941,1942,1943,1944 i początek 1945 roku) - nie chce mi się liczyć dokładniej, bo to nie ma aż takiego znaczenia. Zatem policzmy:

Świat:

45000000/2067=21770

Polska:

6000000/2067=2902

Czyli na świecie ginęło średnio 21-22tyś ludzi dziennie, a w Polsce średnio 3tyś ludzi dziennie. W rzeczywistości rozkład ten był nierówny, kumulacja zgonów wojennych nastąpiła w 1943 i 1944 latach. Ale wcześniej i później też nie było wesoło.

Teraz zerknijmy do tabel. Jeszcze raz: w momencie, gdy piszę te słowa, rejestruje się na świecie ok. 7tyś zgonów dziennie przypisanych do koronawirusa jako przyczyny. Co oczywiście uznaje się za sporne. Straty wojenne też zapewne były dyskutowane. Tak czy owak w skali świata umiera trzykrotnie mniej ludzi, niż w maksymalnym paroksyzmie, jaki wydarzył się w niedalekiej historii. Można zaryzykować zatem twierdzenie, że mamy coś około 1/3 wojny światowej. Gdyby zgony utrzymały swoje natężenie przez 6 następnych lat, możemy się spodziewać 15mln zmarłych na koronawirusa. Epidemiolodzy przekonują jednakoż, że tak się nie wydarzy.

Przypomnijmy: straty ludnościowe z powodu grypy hiszpanki mogły objąć nawet 100mln ludzi, choć uważa się, że sięgneły raczej 30mln. I trwało to przez dwa lata, a nie sześć. Czyli ok. 40tyś zmarłych dziennie (dwukrotnie więcej niż w czasie największej wojennej hekatomby w historii). I procentowo rzecz biorąc, 500mln chorych na grypę stanowiło wówczas (początek XXw) trzecią część ludzkości. Zatem mogę zaryzykować twierdzenie, że na razie przynajmniej koronawirus stanowi zaledwie cień morderczości wirusa grypy hiszpanki, który mocno tłukł przez dwa lata, aż się wyhulał i osłabł już w 1919 roku. Koronawirus też się wyhula i osłabnie, co do tego fachowcy nie mają wątpliwości. Pytanie tylko: kiedy?

Tak ad vocem: Zadziwia i poniekąd przeraża mnie dziś fakt, że o Pierwszej Wojnie Światowej jednak czegokolwiek nas uczą, ale o epidemii grypy hiszpanki - prawie wcale. A z punktu widzenia liczby wykopanych grobów, to chyba łatwo wyłonić większego rzeźnika, co nie?

Wówczas oczywiście świat nie mógł zrobić takiego generalnego lock-down, jak uczynił to dziś, bo w niektórych jego rejonach trwała krwawa jatka i władza udawała, że poza tym wszystko w porząsiu, a w innych nie było takiego fajnego obiegu informacji. Ciekawe, jak by ta grypa przebiegała, gdyby wybuchła dziś i zastosowano współczesne nam środki?

Ale o co mi chodzi w tym wypadku? Otóż chodzi o to, że choć sytuacja nie jest tak dramatyczna, jak to miało miejsce w czasie grypy hiszpanki czy wojny światowej, to jednak jest poważna. Nawet zważywszy proporcje, nie ma się z czego śmiać. Pozostaje tylko zastanowić się, czy poziom paniki na świecie odpowiada powadze sytuacji.

Moim zdaniem panika nieco przesadza.

Ale co robić. Jest, jak jest.

To wyjaśnia dziwne ruchy i decyzje, które muszą podejmować lekarze w krajach, gdzie pierdyknęło mocniej. Jednak kryterium wiekowe w kolejce po przydział respiratora pozostaje trochę etycznie śliskim. Społeczna przydatność w momencie wystąpienia epidemii nie uwzględnia faktu, że dzisiejsi chorzy starcy są przecież autorami współczesnego dobrobytu - i może jednak należy im się trochę troski ze strony tych, którzy czerpią z ich niegdysiejszych trudów i wyrzeczeń? Ależ ja rozumiem, że w przyrodzie nie ma żadnej sprawiedliwości - pierścieniowe "Nieżas!" - ale czy w jakiś sposób nie to właśnie różni nas od reszty tak zwanej Natury, że miotają nami różne, różniste emocje i dążenia - a w tym także silna potrzeba sprawiedliwości? Nawet ona potrzeba pochodzi z przyrody, bo znaleźli takie zachowania wśród szympansów, zatem niewykluczone, że kiedyś znajdą i wśród koników morskich - ale też nie ma wątpliwości, że u ludzi to występuje. Zatem może warto się nad tym pochylić?

Co innego, kiedy stary człowiek dobrowolnie oddaje swój respirator młodszym (były i takie przypadki), co innego, gdy wypadła jego kolej, ale arbitralną decyzją młodych wilków go nie dostał.

Dumanie na koniec maja 2020

Minął miesiąc, nie dokończyłem i nie opublikowałem powyższych wynurzeń, więc dopiszę.

Po pierwsze w ciągu ostatniego miesiąca panika znacznie opadła. Spełniają się słowa pewnego akademika z Londyńskiego Kolegium Imperialnego. Powiedział on mniej więcej tak: A kiedy te drastyczne środki (i.e. lock-down) zostaną wdrożone i przyniosą skutek, podniosą się głosy, że po co my to robimy, przecież ludzie nie umierają, znieść te głupie ograniczenia!. Ludzie łatwo godzą się z wielkimi wyrzeczeniami widząc wokół siebie wielkie nieszczęście.

Może coś w tym jest. Może naprawdę to właśnie te wdrożone przez nas na rozkaz rządu środki przyniosły jakiś skutek. A teraz je powoli rozluźniamy, nie wiedząc, czy nie spowoduje to wzrostu zachorowań. Bo ile można się dystansować, kiedy "nikt nie umiera"?

Cóż, liczby mówią same za siebie. Czy to za sprawą obostrzeń życiowych, czy to z samej swej natury, wirus nie jest tak zjadliwy, jak się tego obawiano. Z pierwszych wyliczeń wynikało, że gra idzie o to, aby uniknąć 100mln ofiar w skali globu. To znaczy to była absolutna górka, która miała szansę zaistnieć ewentualnie, jeżeli nikt by nic nie zrobił. Ale zrobił. I pozostaje zastanowić się, ile z tych zabiegów i jaki skutek przyniosło.

W liczbach widać, że nie wszystkim się stabilizuje, np. w Rosji liczba przypadków weszła na trzecie miejsce w skali świata, wyprzedza ją jeszcze tylko Hiszpania... Co nie potrwa długo, bo wykrywają dziennie ok. 10 tysięcy przypadków, a tyle im jeszcze do Hiszpanów brakuje, którzy wykrywają ok. 1500 przypadków dziennie. Pod względem liczby aktywnych przypadków już dawno gonią tylko Amerykanów. A za nimi czai się Brazylia, która podobnie jak Rosja wspięła się na podium po cichutku, niezauważenie, kiedy przestało to już eskcytować publikę.

U nas oczywiście laba, gupje 18 tysięcy przypadków. Ale na milion obywateli u nas się robi 14 tysięcy testów, a w Rosji 4 razy tyle. To już na Białorusi, gdzie podobno nie ma zarazy, robi się 2,5 raza tyle testów, co u nas.

Pod względem liczby zgonów przypisanych do Covid-19, to po pominięciu San Marino, gdzie 41 umrzyków dało im niekwestionowaną przewagę nad ludniejszą resztą świata, zdecydowanie wygrywa Belgia wyprzedzając następne sensowne państwo (czyli z pominięciem Andorry), czyli Hiszpanię o prawie 200 zgonów na milion obywateli.

Nadejście totalitaryzmu

Tymczasem zainteresowanie ludzisków nie tylko w necie, ale i w mediach coraz bardziej przechyla się z pandemii na jej skutki, czyli kryzys gospodarczy i rosnący zamordyzm w dotychczas dość liberalnych demokracjach. Szczerze wyznam, że mało się tym interesuję, bo mnie akurat pandemia dotknęła jeszcze szybszą atrofią zainteresowania wiadomościami, szczególnie z dziedziny naszej rodzimej polityki. Aktualnie za wolno się dzieją rzeczy istotne, za dużo jest medialnych wrzutek, które mają zdenerwować maluczkich, aby się nie interesowali naprawdę ważnymi rzeczami.

Dość podsumować, że jeszcze nie widać kryzysu, który nadejdzie. Ale będzie się on składał z dwóch aspektów:

  1. Rzeczywisty kryzys gospodarczy wywołany dwumiesięcznym zerowaniem popytu w wielu branżach gospodarki. Bowiem współczesna gospodarka tak naprawdę opiera się na popycie - to znaczy, na niepohamowanym parciu na towar ze strony klientów. Co robił Dablju Busz, kiedy chciał mieć więcej pieniędzy na zrobienie kuku w Iraku? Wołał "Amerykanie do supermarketów!".
  2. Brakiem popytu dlatego, że z powodu pandemii tak w ogóle życie większości mieszkańców krajów mniej więcej rozwiniętych (bo jak jest np. w Afryce, to mogę tylko wnosić, że nic konkretnego tam się nie zmieniło) bardzo zwolniło - zamknięci w naszych domach i domkach zajęliśmy się (oprócz względnie rzadkiego znęcania się nad sobą wzajemnie) autorefleksją i oglądaniem filmów w Internecie. Dość tajemnicze zjawisko opisujące stan umysłu ludzi sprzed 30-40 lat z poprawką na przemiany w technologii.

Na własnym przykładzie mogę tylko stwierdzić, że na razie (powtarzam: na razie) widzę poważne oszczędności finansowe (ergo: brak popytu z mojej strony). Tylko nie mam pojęcia, skąd się one wzięły. Bo na dobrą sprawę wydajemy tyle samo, co wcześniej. W każdym razie na bieżączkę mamy niezmienioną, to znaczy rośnie, bo ceny rosną. Rachunki płacimy. Fakt, nie kupiłem sobie ani spodni, ani butów, co być może było błędem, bo później zdrożeją (jak zwykle). Przychówek też nie rzuca się o forsę do starych, tylko zaczyna wyrywać starym z szafy ich szmaty. Taka moda w sumie mi odpowiada, ubrania wielofunkcyjne, robocze dla taty, imprezowe dla córki...

Tak czy owak co poniektórzy zaczynają się obawiać, że kiedy zniknie potrzeba dyscypliny społecznej wobec pandemii, nasza ukochana władziunia nie zechce wypuścić co poniektórych udogodnień z rąś.

Wspólny Moloch Europejski

Niemcy właśnie uległy (czy też: "uległy") potrzebie spłacania długów państw strefy EUR. Każdy wystarczająco uważny, czyli wciąż amatorski, bo nie potrzeba tu poważnego zaangażowania, obserwator tak zwanej (bo nie rzeczywistej) Unii Europejskiej widział jasno, że jest ona mirażem, pozorem. Najdonioślejsze, czy to z punktu widzenia państw uczestniczących, czy to z punktu widzenia obywateli, postanowienia podjęto już bardzo dawno temu. A im bliżej teraźniejszości, tym więcej kosmetyki, poloru i stiuku w miejsce zdrowego marmuru. Możesz sobie bez cła wozić towary po całej strefie Schengen, możesz się swobodnie przemieszczać wyposażony tylko w dowód osobisty... Ale limity dotyczące alkoholu i papierosów wciąż obowiązują. Że nie ma granic? Całe kraje są strefą celną! System bankowy? Jaki system bankowy? Każdy kraj ma swój własny. Po jaką cholerę bankierom nowe strefy konkurencji w wielkim organizmie, podobnym do USA, kiedy mogą sobie spokojnie pożerać mniejsze kraiki, po jednym na raz? Jednolity system podatkowy? Negocjacje trwają od 30 lat i nic nie udało się uzgodnić. Niemcom (które są symbolem grupy tych bardziej zasobnych w kapitał i know-how gospodarek) wolno wykupywać nieruchomości i firmy w Grecji, Hiszpanii, Polsce. Wolno im wprowadzać swoje firmy na miejsce sztucznie zrujnowanych lokalnych. Bo żeby firma ze słabszego kraju otworzyła oddział w Niemczech, to przecież mowy być nie może. Taka to panie integracja europejska, mocna głównie w gębie. Oczywiście, wszystkie te zjawiska działają na niuansach, różnice między "normalnością" i "europejskością" są dość subtelne, abyśmy nie musieli się nad nimi zżymać codziennie i bez przerwy. A jednak np. Polska jest przecież krajem, w którym widać ten nowy model kolonializmu polityczno-gospodarczego.

Inna sprawa, że już niejednokrotnie podkreślałem, że z dwojga złego to już wolę tę formę kolonializmu, niż niemieckie poszukiwanie Lebensraumu, którego nasi dziadowie doświadczyli 70 lat temu i przez to zeszli na dziadów. I potem musieli odbudowywać Polskę z takiej ruiny, że w produkcji stali dogoniła samą siebie sprzed wojny dopiero 30 lat po tejże wojnie...

Na szczęście od 30 lat właśnie ludzie mają jaką taką swobodę bogacenia się (z uwzględnieniem proporcji i niuansów, że nie wspomnę o historycznych zaszłościach, oczywiście). I widać, że w podobnym czasie można osiągnąć naprawdę wiele. Infrastrukturalnie komuniści robili, co mogli w ramach chorego systemu, który sami utworzyli. Porównanie z tak zwanym bogatym Zachodem wypadało z czasem coraz gorzej, ale początki nie różniły się aż tak bardzo - tu widać jasno, że analizować trzeba proces, a nie stan. Gdyby komuna się w Polsce utrzymała, mielibyśmy dziś obrazek bardziej podobny do jakiegoś Tadżykistanu, niż do tego, co możemy oglądać dziś. A dziś możemy oglądać kraj, w którym co prawda panoszy się obcy kapitał, ale powolutku i nieustępliwie Polacy odzyskują pole. Politycy w tym słabo pomagają, czasem nawet im się wydaje, że przeszkadzają - ale żywiołu prawie 40 milionów ludzi nie przeskoczą. To się dzieje z prędkością lodowca, ale nieuchronnie.

Mój świętej pamięci dziadunio przepowiedział nam ongi, że normalnością będą się mogły cieszyć nasze dzieci. Na stare lata. Być może.

Czyli zachowajmy spokój. To, w czym żyjemy, jest nieustannym stanem przejściowym (czyli procesem). Nie normalnością. Nienormalnością.

Tak czy owak dzięki decyzji Niemiec dokonało się ważkie wydarzenie w skali kontynentu: po raz pierwszy od bardzo dawna potoczył się kolejny kamyczek rzeczywistej, nie pozorowanej integracji europejskiej: uwspólnienie długów. Bo czy istnieje spoiwo silniej łączące małżonków niż wspólny kredyt hipoteczny? Takoż i państwa, kiedy połączą się długami, to już nie tak łatwo się rozłączą. Czy to dobrze? Z punktu widzenia czarnego scenariusza to chyba bardzo, bardzo. Ale jeżeli spojrzeć z wyższej pozycji, to już można znaleźć wady tego rozwiązania. Bo z tego wynika, że słabo bogata Polska będzie musiała płacić za zasobne i syte Włochy. Ale z drugiej strony może Niemcy będą musiały płacić za Polskę? No, w efekcie oczywiście Niemcy wykupią resztę Europy. I znowu zapytajmy: czy to źle? Z pewnego punktu widzenia bardzo, bardzo. Ale z drugiej strony, przecież nie znaczy to, że wykupią nasze nieruchomości, a jedynie te różne ścinki, z którymi nasze państwa sobie nie radzą. To prawda, wszystkich nie-Niemców zredukują do roli ludności służebnej. Ale tylko wtedy, jeżeli im na to pozwolimy. Jeżeli zrobią to powolutku, łagodnie i w trybie nieustannej sytości naszych wiecznie głodnych brzuszków - nawet tego nie zauważymy. Co najwyżej będziemy się zżymać na nieuzasadnione poczucie wyższości, jakie Niemcy będą żywić wobec nas, untermenschów. Ale to przecież ma miejsce nawet teraz, czyli wiele się nie zmieni.

Pandemia się znudziła

A tak w ogóle to ludzkość powoli przyzwyczaja się do pandemii i przestaje nią przejmować. Dane rozmyto, okazało się, że sporo testów było wadliwych. Chińczycy wtopili wysyłając na cały świat sfałszowane testy i wadliwe maseczki - o, i to jeszcze wywołało jakąś sensację. Coraz częściej mówi się o wirusie z Wuhan, że niby Chińczycy ponoszą winę za ten cały bałagan. Na Twitterze starli się ze sobą Jej/Jego Ekscelencje Ambasadorzy Nadzwyczajni i Pełnomocni USA i ChRL w... Polsce. Nawrzucali sobie nawzajem... Po polsku. I tak doszlusowaliśmy do absolutniej światowej czołówki państw, w których dzieją się naprawdę ważne rzeczy. Już nie musimy się czuć jak ubodzy krewni na przyjęciu.

Znowu świat ekscytuje się zwykłymi teoriami spiskowymi, do grona schwartzcharakterów dołączył Bill Gates. Gdyby o tym wiedział, to pewnie by mu gates pospadałes...

A my, zamiast przeżywać koszmar, zastanawiamy się, czy uda nam się wyjechać na wakacje...

Tymczasem, gdy spojrzeć na Worldometer, to krzywa zachorowań ani drgnie. Czy to w Polsce, czy na świecie. Ale nas interesuje głównie Polska. Równiutenieczko tydzień po tygodniu taka sama liczba stwierdzonych przypadków. Śmiertelność, owszem, spada, przynajmniej na razie. Chciałoby się powiedzieć: no to mamy pandemię. Codziennie około 400 nowych stwierdzonych przypadków. Z racji umyślnego, świadomego ograniczania liczby testów (rzeczywiście nie są potrzebne dla zobrazowania dynamiki epidemii, ale przydają się, kiedy chcemy znać jej zasięg) przez naszą administrację, mogę snadnie przyjąć, że równie dobrze może być ich 10-krotnie więcej. Tylko przechodzą chorobę bezobjawowo, lub słaboobjawowo i nie zgłaszają się do szpitla (szpitala). Uważam to na podstawie obserwacji, że co jakiś czas w szpitalach pojawiają się podejrzani o Covid, a potem okazuje się, że po prostu wykryło im przeciwciała - znakiem tego przeszli chorobę, czasem o tym nie wiedząc. Na chwilę w szpitalu wybucha panika, szybko gaśnie.

Tak czy owak ewidentnie mamy epidemię - jest po prostu nieco mniej zjadliwa, niż się obawialiśmy. Ale wydaje mi się ewidentne, że niskie współczynniki śmiertelności i ewentualnie zachorowań biorą się przynajmniej po części z zastosowanych środków ochronnych. Tymczasem coraz więcej ludzi zaczyna twierdzić, że skoro nie ma stosów trupów, to nie ma też epidemii. Polecam im artykuł Klątwa za dokładnego pomiaru mojego ulubionego Barona Adama Cebuli. Dość jasno i przystępnie objaśnia tam mechanizmy, którym ostatnio się poddaliśmy. To, że nie zamokły Ci skarpetki, jeszcze nie oznacza, że nie pada. Może to przecież znaczyć, że masz dobre kaloszki i pelerynkę.

Wybaczcie drodzy koledzy i koleżanki. Porównanie do grypy sezonowej jest tu ni-pri-czom (nie pasuje). Grypa wybucha gdzieś kole stycznia i gaśnie kole kwietnia. Tymczasem koronawirus zaczął się z marcem i tak sobie na razie trwa. A jak długo - tego jeszcze nie wiemy. Zobaczymy. Ale rzeczywiście może dociągnąć do jesieni i wtedy sieknąć trochę mocniej. Nikt tego na razie jeszcze nie wie. Tak naprawdę jakąś orientację zyskamy może po roku obserwacji. Na razie wiemy, że koronawirus jest nieco bardziej zaraźliwy od grypy i nieco mniej śmiertelny, co przekłada się w efekcie na podobną stertę ofiar.

Tyle ciekawych rzeczy na świecie się dzieje...

Dość tego rozmyślania!


Autor: flamenco108 w Z poziomu podłogi w sob 30 maja 2020. Tagi: Zpodlogi, polityka, eko-nom, przydum, obyczaje,

Comments

komentarze odpala Disqus