Wojna filmowców

Zacznę od wyrażenia mojego niezmiernego ukontentowania, że pod koniec 2021 roku zapomniałem napisać swoich kanonicznych przepowiedni, zresztą, jak przeglądam blog, pod koniec 2020 roku również tego zaniechałem. W ten sposób przegapiłem snadnie całą epidemię. To znaczy nie wtopiłem przepowiadając, że się nie wydarzy. Oczywiście wtopiłem rozważając jej potencjalne skutki. Teraz, gdy to sobie czytam - śmiech pusty mię ogarnia.

A tutaj ani się człowiek obejrzał, a rzeczywistość spłatała kolejnego figla i za naszą wschodnią granicą wybuchła pełnoskalowa wojna.

To znaczy wcześniej była taka trochę nie teges, pełzała ona sobie niespiesznie już od 2014 roku, po gwałtownym rozbłysku, gdy Rosja zrobiła w bambuko rozbałaganioną Ukrainę, porwała im Krym i zajęła spory kawałek przemysłowego Donbasu. Ale od tamtej pory, gdy już armia ukraińska trochę się pozbierała i przejęła od ochotniczych, skrajnie nacjonalistycznych pułków zadanie obrony ojczyzny (nb. widać, że do niektórych spraw skrajni nacjonaliści mogą być jak znalazł), zepchnęła tzw. separów do ograniczonego obszaru, działania sprowadzały się do wzajemnego odstrzeliwania snajperów i okazyjnych bombardowań artyleryjskich po cywilnych obiektach typu np. domy mieszkalne, przedszkola, plaże itp.

I nagle pod koniec zeszłego roku putinowska Rosja zaczęła gromadzić wojska na granicy z bratnim krajem (bo dla Rosji wszystkie kraje są bratnie, a ona nic nie robi, tylko walczy o pokój). Zaczęło się zgadywanie: blef li to, czy może na poważnie?

Deklaracja dla świętego spokoju

Mam zamiar jeszcze nie raz narzekać i krytykować. Dlatego dla świętego spokoju (własnego i Was, Kochani Czytelnicy) muszę tu stanowczo zadeklarować: ze wszech miar i stron popieram sprawę ukraińską. I nie ma we mnie cienia zrozumienia dla tak zwanych racji rosyjskich. Uważam, że Rosja odebrała sobie prawo do posiadania racji w momencie, kiedy dokonała pełnoskalowej inwazji na Ukrainę.

Wymarzone imperialne granice Rosji od strony Europy oraz inne rzeczy

W zasadzie uważałem tak samo jeszcze w 2014, kiedy po obserwacji licznych zdjęć i filmików na gorąco wrzucanych w net doszedłem do wniosku, że to jednak nie jest żadne powstanie tylko zakamuflowana inwazja. Ale potem sprawa przycichła i przestałem o tym myśleć. Niedawno sobie o tym przypomniałem.

Szczerze mówiąc co do Krymu miałem wątpliwości. Wydaje mi się, że poza tatarską mniejszością, która z historycznych i dobrze zrozumiałych powodów ma prawo (podobnie jak Polacy) mieć kosę z Rosjanami, reszta populacji regionu odniosła się do aneksji z grubsza obojętnie. Faktem niezaprzeczalnym jest, że Rosja wówczas prezentowała światu swoją najładniejszą fasadę, czyli dobrze doinwestowane centralne dzielnice Moskwy i Petersburga. Wydawało się, że porwanie Krymu w russkij mir to jeszcze nie taka tragedia - ot, trochę bardziej po bizantyjsku im będzie (więcej bałaganu, więcej łapówek, więcej płaszczenia się przed silniejszym), za to sypnie się kasa na inwestycje infrastrukturalne i może życie zwykłego człowieka w warstwie materialnej nawet się poprawi, a na pewno nie pogorszy.

Ale działania na Donbasie, kiedy nagle znikąd u separów pojawiły się kompanie czołgów, baterie ciężkich dział, a czasami nawet i samoloty, zakończyły etap wątpliwości.

Europa widziana z Rosji

Dlatego proszę nawet na chwilę nie tracić z oczu szerokiego transparentu Bić kacapów!. I drugiego Sława Ukrainie!. Ukraińcy nie raz dowiedli, że mają prawo do własnego, dużego i silnego kraju. A w ostatnich dwóch miesiącach pokazali, jak potrafią o to zawalczyć.

No, a teraz możemy przejść do wydziwiania i narzekania.

Mylny błąd

Tu się muszę przyznać ze wstydem: do samego końca zakładałem, że Rosja tylko blefuje. Zaliczałem się do tej grupy grubych naiwniaków, którzy wierzyli idealistycznie, że hekatomby połowy XX wieku nauczyły tę część świata dostatecznie i dowodnie, że rozwalanie się nawzajem przy pomocy ciężkiej techniki nie ma żadnego sensu. O, jakże się myliłem!

Nie chciałem uwierzyć w atak, nawet gdy doszło do mnie, że Armia Czerwona (z powodu aktualnego języka rosyjskiej propagandy posługiwanie się pozaprzeszłym słownictwem wydaje się zasadne) sprowadziła nad granicę szpitale polowe. Trwałem w błędzie, gdy gruchnęła wieść, że przywieziono zapasy krwi. Zrewidowałem poglądy we czwartek o 5:50 rano, gdyż wtedy własnie uruchomiłem sobie telewizor, aby do porannej kawusi zorientować się, co też nowego ludzkość wymyśliła przez noc. No i zobaczyłem pierwsze focie z ostrzałów, bombardowań i nalotów.

Nawet wtedy nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Jak to? Cywilizowani ludzie tak nie postępują! Azali to naprawdę nie można się było dogadać?

Pewnym pocieszeniem były pierwsze filmiki z podążających w stronę Kijowa kolumn pancernych... Naprawdę. Wyglądało to dość spokojnie. Rosjanie jechali sobie grzecznie autostradami, a malutkie auta bez strachu mijały gigantyczne czołgi. Z przeciwka sunął sobie normalny ruch samochodowy. Taką wojnę to ja rozumiem: dobrze wyszkoleni, zaopatrzeni, zmotywowani żołnierze wykonają zadanie z precyzją chirurga, a spokojni obywatele będą mogli w telewizji sprawdzić, kto ostatnio nimi rządzi. W końcu każdy rozsądny polityk wie, że każdy podatnik to skarb i nie należy go trwonić bez sensu.

Rosyjski wóz bojowy na ukraińskiej autostradzie

Niestety, rzeczywistość nie chciała dopasować się do moich idealistycznych wyobrażeń. Minęło zaledwie kilka dni i skończyły się dżentelmeńskie dusery-bajery. Okazało się, że superprecyzyjne rakiety walą po osiedlach mieszkaniowych (znakiem tego tam je wycelowano, skoro takie precyzyjne, prawda?). Po miesiącu walk zaczęły wychodzić, najpierw plotki, potem filmiki, wreszcie reportaże sieci informacyjnych, że Rosjanie pozwolili sobie na zbrodnie wojenne. I to nie tylko bombardowanie osiedli mieszkaniowych. Zaczęły się pojawiać pojedyncze zwłoki. A później znalazły się też doły trupów ze śladami po torturach i z dziurami w karkach. To już przestało wyglądać na "maleńkuju pobiedonosnuju wojnu1".

Skala rozpierduchy rosła, uchodźców w Polsce przybywało, a ja ciągle nie mogłem się pozbierać. Ale w końcu nie miałem wyboru. Jakie fakty są, każdy widzi. Za miedzą mamy pełnoskalową wojnę. Do której dokładamy swoje trzy grosze. Wcale nie takie małe, te grosze.

Wojna informacyjna

Już w 2014, kiedy Rosja "wyzwalała" Ługandę i Donbabwe, świat zauważył nową jakość w przekazie informacji z frontu. A wszystko przez fakt, że prawie każdy żołnierz nosił w kieszeni smartfona i kiedy tylko mógł, to kręcił filmiki lub robił zdjęcia. W końcu rodzina i kumple byli ciekawi, jak to na wojence (ładnie?). Mogliśmy zatem podziwiać, jak naprawdę wygląda los zwykłego piechocińca we współczesnej wojnie (o ile ów nie jest żołnierzem amerykańskim).

Ukraiński "kiborg" robi selfie na gruzach donieckiego aeroportu, aby dowieść, że wciąż się trzymają

Z drugiej strony dowództwo szybko się połapało, dlaczego rakiety tak celnie padają pomiędzy wojsko: wróg nauczył się namierzać sygnał komórki. I miało to miejsce po obu stronach konfliktu. Jak grozi ci niebo spadające na głowę, to szybko się uczysz.

Minęło 8 lat i Ukraina pokazuje mistrzostwo w obróbce informacji wojennej. Filmiki, selfiki i focie wskakują do netu jakby na zamówienie Aleksieja Arestowicza, który wydaje się kierować całym tym bałaganem w warstwie informacyjnej. Tymczasem Rosja wtopiła na całej linii: z trudem udaje się jej przekonać swoich przekonanych do zaplanowanej wizji rzeczywistości. Chodzi o te tłumy homo sovieticus, które zamiast coś zrobić ze swoim życiem, postanowiły tęsknić, wyobraźcie sobie, do ZSRR. A putinowcy w ostatnich latach skrzętnie oną tęsknotę podlewali i pielęgnowali. Ale pozostali obywatele upadłego imperium zła nic sobie z bełkotu propagandy nie robią. No, wtopa na całej linii, powiedziałem.

Tymczasem świat nie może się dość napatrzeć na rosyjskie zbrodnie wojenne, super celne ostrzały artyleryjskie do ukrytych w krzakach czołgów z literką Z na burcie, a to wszystko w rytm bojowych piosenek wychwalających drony TB-2 czyli słynne Bajraktary.

Ze strony rosyjskiej można obejrzeć co najwyżej brutalnych bojców, do kamery oczywiście wyposażonych w topowy sprzęt, którzy bierut w plien obdartych ukraińskich żołnierzy, albo bronią mirnogo naselenija przed nacystami. Wojenny vloger o ksywie kojarzącej się w takim samym stopniu z wojną, co z pornografią (oraz Muppet Show), bez żenady wrzuca na youtube filmiki, na których sowiecki czołg (a może haubica samobieżna, nie znam się) bije po bloku mieszkalnym w Mariupolu, podczas gdy wszystkie rosyjskie tuby powtarzają z uporem maniaka, że Armia Czerwona w ogóle nie strzela w cele cywilne. Albo panoramę Mariupola z wieży Pokrowskowo Sobora. Czyli Rosjanie sami dostarczają materiał dowodowy na planowe niszczenie całych miast. Ich przekaz jest cokolwiek schizofreniczny: z jednej strony (najwięcej tego można znaleźć na portalu rosyjskiej korporacji Telegram, tylko trzeba znać cyrylicę) filmiki z przechwałkami dzielnych bojców, celne ostrzały po blokach mieszkalnych, start kolejnej precyzyjnej rakiety, z drugiej strony opowieść, jak to w kolejnym okupowanym miasteczku przywraca się na poczesne miejsce pomnik Lenina (sic!!!), a w totalnie zburzonym Mariupolu wraca normalne życie... Kto w to wszystko wierzy? Tylko zapiekli fanatycy putinizmu. Z całą pewnością nie producenci tej papki.

Wojna narracji? Polibuda kontra przedszkole. Hulk kontra Gapcio. Wiedźmin kontra...

Wojna filmowców

Rafał Ziemkiewicz kiedyś kuł slogan Polska trendsetterem narodów. Otóż trochę się był pomylił: dziś to Ukraina zajmuje zaszczytne miejsce na podium. To tam wybrano prezydentem aktora-kinematografistę-przedsiębiorcę-komika (czyli tak jakby zwykłego człowieka), który chwilę wcześniej nakręcił i zagrał główną rolę w serialu opowiadającym o zwykłym człowieku, który został prezydentem Ukrainy. I wszystko tam snadnie naprawił za gwiazdę przewodnią mając swoją niezłomną uczciwość i inteligencję kompanionów z liceum. Na poczesne miejsce w państwie dostał się człowiek, który pomijając swoje prawnicze wykształcenie, ma umysł ustawiony na postrzeganie złudzeń jako rzeczywistości - w końcu przez lata zarabiał kupę szmalu na ich produkcji. I otoczył się ludźmi z branży. Oczywiście, nie zawsze na widocznych miejscach. Ale z pobieżnego przesłuchania różnych wywiadów (po rosyjsku i ukraińsku) wnoszę, że sporo ich się pałętało po korytarzach rządowych. Jako różni doradcy, konsultanci itp. I to widać. W działającej polityce rządu Ukrainy.

W obecnej gorącej wojnie pytanie Jak to wygląda ma co najmniej taką samą wagę, jak Czy wystarczy nam czołgów. Filmy i zdjęcia wprost z frontu stają się dostępne w necie najdalej kilka godzin po wydarzeniach. Dowcipnisie przerabiają filmiki z gier komputerowych na sceny z walk. Rząd Ukrainy podobno wynajął dwie firmy PR do prowadzenia ich polityki informacyjnej. A nad wszystkim czuwa Aleksy Arestowicz, ukraiński James Bond, który kilka razy dziennie daje wywiad znanym vlogerom, a i własnego kanału na youtube nie zaniedbuje.

Rosyjscy żołnierze robią sobie samojebkę i publikują na Vkontakte

A do tego nieustannym strumieniem ciurkają (raczej rwą niczym Niagara) w net filmiki o jakości amatorskiej, półamatorskiej i takie specjalnie przygotowane. Niektóre pochodzą od świadków filmowanych wydarzeń. Inne od propagandzistów, lub prywatnych firm wynajętych do produkcji takich rzeczy.

Materiałów tych jest tak dużo, że nie sposób nadążyć.

Wojna na żywo...

Innymi słowy postęp wcale się nie zatrzymał ani nie cofnął. Dalej zmierzamy ku pomięszaniu, z którego powoli i w porodowych bólach wyłoni się nowy porządek. A ostatnie wydarzenia w postaci wojny w pełni sfilmowanej każą przypuszczać, że nie mamy dziś cienia pojęcia, jak ów nowy porządek będzie wyglądał.

Czy to wytrzymam?

Chciałem na powyższym zakończyć, ale pisałem to z pewnym wyprzedzeniem względem daty publikacji. I napatoczył mi się jeszcze wywiad Igora Janke z żołnierzem-ochotnikiem walczącym w legionie cudzoziemskim. I niestety, niestety, niestety... Uwierzyłem. W opowieść tego człowieka.

Jego język był wiarygodny zarówno na poziomie słownictwa, jak i wymowy, użytych idiomów i składni. Opowiadał oszczędnie, świadomie, nie koloryzował, nie kręcił. Janke to sprawny wywiadowca, pociągnął go za język i żołnierz opowiedział.

Zabici z Buczy

I potwierdził te wszystkie okropności, których symbolem stała się Bucza. Powtarzam: symbolem. Nie zapominajmy o wciąż niewiadomej liczbie poległych i zamordowanych cywilów w Mariupolu. Oraz o tych prawie zapomnianych, z setek miasteczek i wsi, które przez ostatnie dwa miesiące pozostawały pod rosyjską okupacją.

Nie chcę przez powyższe powiedzieć, że nie wierzyłem w prawdziwość przekazów o masakrze w Buczy. Mordy na przedmieściach Kijowa (oraz w licznych innych miejscach, na przykład w Mariupolu) to niewątpliwy i niezaprzeczalny fakt, mam nadzieję, że Rosja jeszcze za to zapłaci (bo bezpośredni sprawcy masakry są zbyt biedni, żeby mieć czym zapłacić). Ale jak wiemy, istnieje prawda czasu i prawda ekranu. Czyli dany fakt można różnie pokazać. Rosjanie na tych samych ulicach zbierają wiwatujące tłu... No nie tłumy, niewielkie grupki, ale wyraźnie pozytywnie nastawione do ruskich bojców. Tymczasem Ukraińcy zaglądają gdzieś za róg i pokazują stertę ciał z dziurami w karku. Starałem się trzymać dystans i nie ulegać emocjom. Pamiętać, że na wojnie wszyscy kłamią. Ale opowieść polskiego żołnierza była zbyt prawdziwa. I pojawiły się emocje.

I teraz muszę to jakoś oswoić. Bo starałem się zachować dystans. I dlatego nie wszystko brałem za dobrą monetę. O ile jakieś podane wydarzenie mogło być prawdą, to przecież mogło zostać odpowiednio pokazane, kamera została ustawiona, coś było lepiej, a coś gorzej widoczne - sztuka manipulacji obrazem.

Ale ten żołnierz mnie przekonał, wcale nie przekonując.

I jak teraz pamiętać, że "Russians love their children too"?


  1. "Mała, zwycięska wojenka" - słowa ministra spraw wewnętrznych i szefa żandarmerii Wiaczesława Konstantinowicza Plewe wypowiedziane w 1904 roku podczas rozmowy z generałem Alieksiejem Kuropatkinym. Plewe miał na myśli nadchodzącą wojnę z Japonią. Chodziło, jak relacjonował Siergiej Witte, o stworzenie jakiegoś silnego faktu polityczno-medialnego, który by "przykrył" głośne wówczas afery i rodzące się zagrożenie rewolucyjne. 


Autor: flamenco108 w Z poziomu podłogi w nie 01 maja 2022. Tagi: Zpodlogi, polityka, obyczaje,

Comments

komentarze odpala Disqus