O fałszywych historykach

Do rozpoczęcia pisania tego tekstu skłonił mnie paszkwil pt. "Chimera Europy" autorstwa tak zwanego historyka rosyjskiego (współcześni historycy rosyjscy mają przed nazwą ""tak zwani", gdyż są usłużni i piszą taką wersję historii, jakiej w danym momencie władza potrzebuje) Michaiła Djunowa. Szybki gugiel po necie wykazał, że człowiek ten popełnił całą serię tekstów, których głównym celem wydaje się przekonać rosyjskich półinteligentów (coś jak nasi czytelnicy Gazety Wyborczej) do racji pasujących do linii putinowskiej. I czynił to już od lat. Artykuł ten powołuje się na wstępie na inny pamflet pt. "Jeśli nie my to kto, jeśli nie teraz, to kiedy?" anonimowego autora. Djunow nazywa ów tekst znakomitym, co nie wystawia mu dobrej oceny w obszarze historycznej fachowości. Nie trzeba mieć wiedzy głębszej niż dobre liceum, żeby wiedzieć, jak głęboko przeinaczone są poglądy, które propagowane są przez oba teksty.

Służalcy i złośliwcy

Po tej ilustracji myślałem, że artykuł jest Ukraińcom życzliwy acz ironiczny, a tu niespodzianka.

Zasadniczo sam nie jestem historykiem, więc wchodzenie w spory tego rodzaju nie należy do moich zadań. Są tacy, którym za to płacą. Ale znajduję różne takie perełki i czasem trudno się powstrzymać. Samo nazwanie tego drugiego artykułu znakomitym moim zdaniem dyskwalifikuje Djumowa jako historyka. Stek bzdur niespecjalnie aspirujących do jakiejkolwiek koherentności zapiętych w jeden tekst, którego celem jest górowanie intelektualne nad Amerykanami w dziedzinie historii i polityki Europy Wschodniej, co (umówmy się) z pewnością nie stanowi jakiejś trudnej sztuki. Takie tam propagandowe pitu-pitu. Autor zaczyna od:

Witajcie Amerykanie. To Wasz rosyjski wróg, który opowie Wam wszystko, co powinniście wiedzieć o wojnie na Ukrainie.

Z powyższego wynika, że nawet nie próbuje ukryć intencji. Dalej robi sobie jaja ze starożytności Rusi względem Ameryki. Fakt, Nowy Jork był tylko bajorem, gdy w Kijowie kwitła kultura i handel, ale nie znaczy to, że w Ameryce wówczas nic się nie działo. A poza tym, to właściwie czego to miałoby dowodzić? Jakie znaczenie mają dawno przebrzmiałe sukcesy względem współczesnej mizerii?

Dalej anonimowy autor powtarza głupoty wypisane w artykule pretendującego historyka Władimira Putina pt. "O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców" - kto chce, niech sobie sam przeczyta, dyplomacja FR dokonała jego tłumaczenia na polski. Że to niby jeżeli kiedyś mieszkańcy obszaru dzisiejszej Ukrainy i Rosji byli mniej więcej jednym narodem, to tak powinno być po wsze czasy. Że to niby naród ukraiński to twór sztuczny, wydumany w efekcie dążeń różnych politycznych sił i potęg (sami Ukraińcy nic do tego nie mieli), a język ukraiński to w zasadzie sztuczny język utworzony za polskie pieniądze przez zruszczonych polskich szlachciców walczących z kompleksem niższości1.

Nota bene bardzo fajny opis pojęcia i zjawiska narodu można przeczytać w internetowym wydaniu Encyklopedii PWN, że tu mały fragmencik zacytuję, bo nawiązuje do powyższego:

Chociaż naród w powszechnej świadomości wydaje się wspólnotą naturalną lub istniejącą od niepamiętnych czasów, w istocie jest on zjawiskiem świata nowożytnego, a w niektórych regionach zjawiskiem zupełnie nowym. Złudzenie naturalności i starożytności narodu wynika stąd, że w świadomości narodowej oraz ideologiach narodowych ulegają utrwaleniu pewne nastawienia, towarzyszące ludzkości od jej zarania (podział świata na „swoich” i „obcych”, etnocentryzm itp.), poza tym odwołują się one nierzadko do wzorów i symboli z bardzo odległej przeszłości. Ponadto, zalążki ideologii narodowej pojawiły się w niektórych krajach jeszcze w średniowieczu. Pełny ich rozwój i powstanie świadomości narodowej były jednak reakcją na słabnięcie i rozkład tradycyjnych więzów solidarności regionalnej, klasowej, plemiennej itp., charakterystyczny dla świata nowożytnego. W pewnym sensie naród zawdzięcza swe istnienie dążeniu do odtworzenia tych więzów w poszerzonej skali za pomocą ideologii, stwarzającej na nowo słabnące poczucie przynależności. Koniecznym warunkiem sukcesu owego dążenia są procesy właściwe światu nowożytnemu, jak: rozwój rynku, likwidujący izolację poszczególnych rejonów kraju, nieuniknioną w warunkach gospodarki naturalnej; demokratyzacja, wciągająca w orbitę życia publicznego coraz szersze kręgi ludności i czyniąca instytucję polityczną ich wspólną własnością; upowszechnienie oświaty, umożliwiające obieg dóbr kulturalnych i postępującą dominację literackiego języka narodowego nad lokalnymi dialektami i gwarami; zmniejszanie się różnic poziomów i stylów życia między różnymi warstwami społecznymi, dzięki któremu przestają one być zamkniętymi dla siebie światami, jak średniowieczne stany itd.

Powyższy cytat do Ukrainy pasuje, jak ulał, moim skromnym zdaniem.

A generalnie chodzi o to, że Rosjanom czasem odbija i myślą, że tereny, które kiedyś podbili, lub zajęli, już na wieki należą się im jak psu buda (podobni są w tym do muzułmanów - nomen omen podobno). Choćby nie mieli sił, aby je utrzymać, nie mieli pomysłu, jak je rozbudować, a choćby i wykorzystać. Wystarczy, że coś im tam ideolollololoogicznie pasuje i można ich w tę stronę podbechtać. A zatem Ukraińcy to nie naród sam w sobie tylko odłam większego, rosyjskiego narodu. Uznajemy ich pewną odrębność i dlatego nazywamy ich nie Wielkorusami, tylko Małorusami. Tak trochę paternalistycznie, ale przecież oni są mniejsi, a zatem i głupsi od nas. Więc nie będą się temu sprzeciwiać. Gdzie by tam śmieli.

Małorosja miała różne kształty w różnych porach

Konkluzja z tego jest taka, że najważniejszą cechą narodu jest poczucie wspólnoty (zwanej narodową), a następnie oddzielności od innych, podobnych wspólnot ów naród otaczających (znaczy, autor chyba się z tym nie zgadza, ale). Czyli jeżeli czujeta się narodem, to nim jesteśta i krupka. I żaden Putin nie ma w tej sprawie nic do gadania, jakkolwiek by faktów nie przeinaczał. Zwracam uwagę, że wspólnota językowa pełnić może, ale nie musi, istotną rolę w formowaniu narodu. Może on mówić więcej niż jednym językiem, byle członkowie tych grup nawzajem mogli się porozumieć. A w wypadku Ukrainy tak właśnie jest.

Mapka, jak to od końca XIX wieku widzą Rosjanie

Ech, kto ma ochotę się pośmiać, a nie potrafi po rosyjsku, niech sobie wrzuci ten artykuł w gugla. W 90% zostanie on dobrze przetłumaczony. I, jak to się teraz z angielska wymawia, "dzień zrobiony", banan na gębie do wieczora. Sam, jak sobie ten tekst przyswajałem, nie mogłem wyjść z zadziwienia, że ktoś może w ogóle poważnie traktować takie przeinaczenie faktów i podążającą za nimi interpretację. Ale przecież pamiętam jeszcze z dawnych czasów, gdy podróżowałem sobie po Rosji koleją transsyberyjską, że pośród współpasażerów krążyły dość złośliwe kawały o Ukraińcach. Zarzucano im zwykle małą lotność intelektualną, co stanowiło dla mnie powód do cichej wesołości sam w sobie, jako że te bzdury opowiadał np. mużyk z tajgi, który chwilę wcześniej nie był do końca pewien, czy II Wojna Światowa w ogóle się zakończyła. Inne powiedzonko godne upamiętnienia to:

Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica.

Nie wymaga chyba przekładu. A wiele wyjaśnia. Rosjanie w połowie XIX wieku dali sobie wbić do głowy ideologię tzw. panslawizmu w wariancie, w którym najliczniejsi ze Słowian (czyli właśnie Rosjanie) pełnią rolę kulturowego, politycznego i w ogóle każdego lidera w świecie słowiańskim (oraz okolicznych małych narodów, czyli różnych Wołochów, Ugrofinów, Tatarów, Baszkirów, Kałmuków, Nieńców itp.)2.

Niewolni imperialiści

W efekcie tej intelektualnej pomyłki Rosjanie wdrukowali sobie w szleje swoisty rodzaj imperializmu, który każe im uważać się za panów świata, nawet gdy w celu wypróżnienia muszą biegać (także zimą, w trzaskający mróz) do drewnianego wychodka3 za domem, nie mają innych butów niż znoszone walonki, a najbardziej się boją urzędnika z pobliskiego miasteczka, który jednocześnie jest szefem miejscowej mafii.

Z tego też względu potężną przewagę nad pomniejszymi narodami wywołaną (niezaprzeczalną) liczebnością demograficzną oraz dostępem do syberyjskich przestrzeni (coś jakby mieszkanie w przewiewnej stodole było lepsze niż w ciasnej, ale ciepłej kawalerce) uważają za prawo dane im od Boga (czy też od jego materialistyczno-dialektycznego odpowiednika). A wszelkie próby zaprzeczenia tej uzurpacji traktują jak zamach na swoje przyrodzone prawa.

Taki stan umysłu oczywiście nie jest permanentny. Nie da się go utrzymać bez zewnętrznego podparcia, gdyż w rzeczywistości jest odbiciem głębokiej nerwicy. A nerwica taka to przecież cierpienie. A normalny (w miarę) człowiek cierpieć nie lubi. Więc okresowo ów wielkoruski film u Rosjan nie działał i wówczas byli oni znacznie sympatyczniejszymi mieszkańcami kuli ziemskiej.

Władza w Rosji to tylko banda cwaniaków

Ale czasami, jak to ma miejsce w ostatnim dwudziestoleciu, pojawiają się cwaniacy, którzy to ich skrzywienie4 chcą i potrafią wykorzystać. I wówczas, jak to się mówi, "podbijają bębenka" i grają na nim bez opamiętania. A to ustanowią nowe święto roku 1612 - wyzwolenie Kremla spod polskiej okupacji, a to znowu przypomną najgorszą hekatombę, jaka spotkała Rosjan i przyległości, czyli II Wojnę Światową, i zrobią z tego film superbohaterski. A to zmieszają całkowite zmyślenie, że Rosja na nikogo nigdy nie napadała z kolejnym w postaci Rosja wygrała wszystkie swoje wojny, co da wynik w postaci Jesteśmy najlepsi na świecie. Po prawdzie, to podobny trening umysłowy występuje w wielu systemach edukacyjnych. Ale połączony z autorytarną władzą może się stać uśpioną bombą. A jeżeli owa władza to w rzeczywistości gromada cwaniaków, którzy puszczają tylko frajerom dym w oczy (jak coraz bardziej się świat Zachodu przekonuje względem systemu ~~radzieckiego~~ rosyjskiego), to już bomba tykająca.

Kilkadziesiąt lat wcześniej inna klika cwaniaków w podobny sposób grała na rosyjskich emocjach, ale nie mieli takich osiągnięć, bo w kraju trudno było o proszek do prania - a pionierzy i oktiabriata musieli nosić białe koszulki. Popełnili zatem czyn, który trudno sobie wyobrazić także współczesnym (prawdziwym) historykom starającym się to udokumentować: wymordowali znaczną część swojego narodu, aby sobie ułatwić rządzenie. Odbyło się to poprzez zaprojektowanie, wdrożenie i uruchomienie jedynego w swoim rodzaju aparatu biurokratycznego, którego podstawowym celem była właśnie eksterminacja. Kto ciekaw, niech najpierw sobie poczyta o tym w Wikipedii. Jak już pojmie podstawy, niechaj rozkręci wyobraźnię i zacznie wpisywać kolejne hasła, jakie przyjdą mu do głowy, albo po prostu niech podąża za linkami. Niech tylko nie zapomni przewertować wikipedii w innych językach, bo czasem może mu się jakaś "smakowita" historia T-omsknąć5.

Historia linkowana wyżej oraz w przypisie to opis pierwszych "sukcesów" tej organizacji, obfitujących w mnóstwo tzw. błędów i wypaczeń, a przez to tworzących kurioza przerażające nawet wewnątrz tego systemu masowego wykańczania ludzi. Jednak z czasem hydra drogą naturalnego doboru sprofesjonalizowała się i opanowała sztukę terroru bez zbędnego szumu. Dzięki temu potem mogła spokojnie wykończyć kilkadziesiąt tysięcy polskiej inteligencji i oficerów wojska, a świat do dziś w to nie do końca wierzy. Dość, że z bandy oszalałych morderców wyewoluowała (kto szybko powtórzy to słowo?) w organizację zimnych i opanowanych morderców.

Następnie okazało się, że ów materialistyczno-dialektyczny odpowiednik Boga dał jej dość czasu, by przeorała świadomość i sumienia kilku pokoleń tzw. ludzi radzieckich, co zaowocowało stworzeniem nowego typu człowieka, dziś nazywanego homo sovieticus. I uwierzcie: jeżeli nie wejdziecie w temat, to nie zrozumiecie, że to naprawdę jest inny rodzaj ludzkości. Dziedziczący wiele cech poniżonych warstw społecznych z tysięcy przeszłych lat, ale też posiadający swoje własne, unikalne dla jego współczesności.

Dygresja o homo sovieticus

Niestety, jeżeli ktoś nie rozumie rosyjskiego języka, nie będzie mógł zetknąć się z nimi i pojąć, w czym rzecz. A okazja przecież jest doskonała: Wołodymir Zołkin publikuje w tempie karabinu maszynowego kolejne wywiady z wojennopliennymi czyli złapanymi do niewoli żołnierzami rosyjskimi. Oni czasami bardziej, czasami mniej szczerze, ale dzielą się swoimi historiami. Oczywiście unikają samoobciążania się grzechami typu masakra w Buczy (bo to by znaczyło, że pozbawieni są rozumu), ale obraz, jaki się rysuje na podstawie ich opowieści, może normalnego człowieka doprowadzić do stuporu: ci ludzie nie mają prawie wcale poczucia własnej godności. A historie propagandowe o tym, jakoby np. w Doniecku czy Ługańsku wygarniano mężczyzn wprost z komunikacji miejskiej i goniono w kamasze, i na front, to naprawde nie są zmyślenia. Ludzi tego pokroju można w ten sposób złapać, zniewolić i wysłać w charakterze połci armatniego mięsa. I nie jest to bardzo trudne. Bo oni na to pozwalają.

A ludzie w tak okropny sposób (przez pokolenia terroru i tresury komunistycznej) pozbawieni poczucia własnej godności, choć na co dzień mogą być łagodni i mili (czyż krowy nie są łagodne?), nie posiadają stosownego tzw. kręgosłupa moralnego, który by kazał im bronić się przed zniewoleniem. A zatem i przed upadkiem w czeluść maruderstwa, rabunków i dalej zbrodni na bezbronnych.

Homo sovieticus potrafi wykazać się kreatywnością dla obrony swojej niewolniczej postawy

Przejście z posłusznego i pracowitego szachciora w tryb morderczego marudera dla tych ludzi wymaga zaledwie kilku dni w środowisku pozbawionym zagrożenia karą za przestępstwo. Czyli na przykład gdzieś obok linii frontu, pośród bezbronnej, przerażonej cywilnej ludności. Albowiem jedną z cech tego ludzkiego bydła jest totalna i bezreflesyjna akceptacja swojego położenia: dzierżu awtomat, znaczy teraz mam władzę i prawo go użyć. A ci nieuzbrojeni to mierzwa pod moimi stopami. A kiedy zostanę złapany, to będę całował ich buty, bo takie są wymogi przetrwania, w końcu teraz to oni są górą.

Według Aleksandra Zinowiewa (autora terminu homo sovieticus) i Jurija Lewady jedną z łatwo rozpoznawalnych cech homo sovieticus jest ambiwalencja względem swojego położenia (patrz wyżej). Stąd jedną z oczywistych deklaracji, jakie można od nich usłuszeć, jest "ja się polityką nie interesuję, nie wiem, nie rozumiem". Nawet jeżeli pytanie, które usłyszeli, w bezpośredni sposób dotyczy ich aktualnej, materialnej sytuacji.

Tak odpowiedzą ci sovieticusi z niższych warstw społecznych. Ale mamy też takich, co aspirują do nazywania się "klasą średnią", pracowników biurowych bogatych firm gazowniczych, czy kombinatów metalurgicznych, którzy zarabiają przyzwoite pieniądze i mają jedno mieszkanie w Jekaterynburgu, drugie w Pitrze, a trzecie w Hurgadzie, dokąd zwykle jeżdżą na wakacje. Od nich dziś możemy się dowiedzieć, że "co to za dziwne porządki, że ceny rosną jak oszalałe, te głupie sankcje amerykańskie, co ja takiego zrobiłem, trzymałem się z dala od polityki, nikomu nie szkodziłem...".

Jak to powiada stare polskie przysłowie: Zainteresuj się polityką, bo inaczej polityka może zainteresować się tobą.

Homo sovieticus czyli falsus historicus

Nie zapominajmy, że rządzącą dziś na Kremlu bandę cwaniaków pochodzących z niegdysiejszego KGB dziś bezmyślnie i zgodnie z duchem homo sovieticus wspierały nawet takie znakomitości jak Aleksander Sołżenicyn. Niegdyś ikona sprzeciwu wobec władzy radzieckiej, potem imperialistyczny propagator.

I tacy wyżej opisani ludzie tworzą dziś także w Rosji warstwę tzw. inteligencji. Służalczą względem władzy masę rozumową, skwapliwie produkującą intelektualne podstawy mające wzmacniać rządzącą elitę i uzasadniać jej zbrodnie. Z takiej grupy właśnie pochodzi Michaił Djunow, od którego zaczął się cały ten wpis. Być może kłamie on dla kariery. Może dla pieniędzy. Ale wcale nie jest wykluczone, że robi on to dlatego, że w ten sposób po prostu czuje się lepiej, gdy służy (na dwóch łapkach).

I nie on jeden. Masa inteligentnych i wykształconych Rosjan wspiera nie tylko milcząco (czyli poprzez zaniechanie sprzeciwu), ale też głośno i czynnie (czyli poprzez uczestnictwo) system putinowski. Który przecież wszystkich ich tylko wykorzystuje, a jest pozbawiony nawet tego śladu celowości, czym charakteryzował się system sowiecki, który przynajmniej z pozoru celował w jakąś "lepszą przyszłość". Aktualnie wszystko, co pozostało osieroconym inteligentom komunistycznym to odbicia w krzywym zwierciadle, zmieszane chaotycznie z postcarską symboliką i masą telewizyjnego g*ówna, które ma przykryć niesamowitą wprost skalę korupcji wśród przyssanych do systemu cwaniaczków (bo trudno znaleźć dla nich lepsze określenie).

Ale co ma robić taki inteligent? Nie zna innego świata niż poniżenie. Blichtr Moskwy nie kontrastuje mu z upodleniem odległych od cywilizacji podałtajskich wiosek. Kradzież wspólnego mienia uważa za prawo tych silniejszych, sam to zrobi, gdy będzie miał szansę. Nie czuje wspólnoty ani z gorszymi, ani z lepszymi od siebie. Ani z podobnymi sobie. Odczuwa tylko nieświadomy podziw i nabożność względem knuta, którym wymachują ci cwaniacy z Kremla. I potrzebę natychmiastowego pomagania tym, którzy prowadzą go ku przepaści.


  1. Faktem historycznie bezspornym jest, że rodzący się naród boryka się zwykle z problemem spełnienia jednego z warunków, które w encyklopedii czasami znakują tzw. "prawdziwy naród", mianowicie jedność językowa. Ma to dość istotne znaczenie, bo zmniejsza koszty biurokracji o mnożnik równy liczbie urzędowych (czyli narodowych) języków danego kraju. W rzeczywistości niepiśmienni (lub na poły piśmienni) rolnicy zamieszkujący lasy, bagna i komysze w swoich krytych strzechą wioseczkach zwykle mówią tak wieloma dialektami, narzeczami i gwarami, ile można w danej okolicy aspirującej do państwowości naliczyć osad. Czasami, jeżeli gdzieś znajduje się większy gród, poszczególne jego dzielnice potrafią się istotnie różnić językowo - i po tym zresztą ludzie się rozpoznają (w ilu anglosaskich książkach pada stwierdzenie, że ktoś tam "mówił z akcentem z dolnej Alabamy"?). Ale w momencie, gdy pojawia się piśmienność, trzeba podjąć decyzję, które z tych narzeczy stanie się tzw. językiem literackim, którego w dalszych wiekach będą uczyć dzieci w szkołach - i który w efekcie wyprze wiele pomniejszych gwar i dialektów pozostawiając jedynie te najbardziej żywotne raczej jako relikt niż coś istotnego. Tak czy owak, w jakiś sposób decyzja taka zostaje podjęta i pojawia się żądana "wspólnota językowa", która prawie wszędzie (za wyjątkiem naprawdę małych narodów) w rzeczywistości jest tworem sztucznym, wymyślonym, opartym zwykle o narzecze, którym posługuje się ówczesna intelektualna elita, względnie władza. 

  2. Nie chcą pamiętać, albo nie wiedzą nawet, że w tym samym czasie Polacy, broniąc się przed rusyfikacją, tworzyli równie bzdurne pseudoteorie, że niby to Rosjanie nie są prawdziwymi Słowianami tylko zeslawizowanymi potomkami Mongołów. 

  3. Nota bene podczas gdy w Polsce ów niegdyś niedosiężny luksus zwie się "toaletą z bieżącą wodą", po rosyjsku mówi się na to "ciepła toaleta", co chyba wszystko wyjaśnia. 

  4. Nie chcę przez to powiedzieć, że tylko Rosjanie mają skrzywienie. Wszyscy dobrze wiemy, jak my, Polacy, jesteśmy popieprzeni. Ale zwykle zdajemy sobie z tego sprawę. A czasami to nawet potrafimy się z tego śmiać. 

  5. Nie wiem, jak długo przetrwa w Internecie ten artykuł, więc linkuję go w przypisie:http://wmrokuhistorii.blogspot.com/2017/12/nazino-wyspa-smierci.html

    Historia ta dotarła do świadomości społeczeństwa rosyjskiego, ale nie wywołała chyba silniejszego wrażenia. Nie mam jednak wątpliwości, że film rosyjski z roku 2008 pt. "Nowa Ziemia". Doszło tam jednak do poważnego spłaszczenia tych wydarzeń, bo co innego zesłać na odludną wyspę zwykłych ludzi, a co innego najgorsze kanalie świata. Tak mnie się przynajmniej wydaje. 


Autor: Krzysztof Stenografow w Z poziomu podłogi w pon 30 maja 2022. Tagi: Zpodlogi, polityka, obyczaje,

Comments

komentarze odpala Disqus