Tworzenie współczesnej Ukrainy?

Temat Ukrainy w ostatnim czasie nabrał rangi światowej, że aż został zauważony przez akademickie gremia uniwersytetów Ligi Bluszczowej. Zatem od kilku tygodni przesłuchuję na YouTube semestr wykładów Timothy Snydera pt. Making modern Ukraine. Zwracam uwagę, że to nie jest pojedynczy wykład monograficzny, a semestr, który zakończy się egzaminem z tego tematu. Stąd moje domniemanie rangi, które dostaje dodatkowe podparcie, że z całej masy różnych kursów, które jednocześnie odbywają się na Yale, do puszczenia w Internet wybrano właśnie ten. Poniżej chciałbym się podzielić kilkoma myślami, które narodziły się, lub przypomniały, w trakcie słuchania kolejnych lekcji.

Zacznę od stwierdzenia, że w podziw wprawiła mnie głębia zrozumienia historii, polityki, kultury i innych spraw Europy Środkowej i Wschodniej (jakkolwiek by nie dzielić tego przylądka przyczepionego do Azji), które Snyder zaprezentował. Obcowanie (nawet tak "zdalne" jak poprzez nagrany wykład) z nim napełniało poczuciem, że mam do czynienia z prawdziwym akademikiem, który bada rzeczy najgłębiej, jak zdoła i naprawdę dąży do zachowania bezstronności.

Timothy Snyder przez kilkanaście wykładów stara się zobrazować skomplikowaną sieć zależności polityczno-społeczno-kulturowych, które budują współczesny naród i jego państwo (o ile je ma), konkretnie tutaj Ukrainę. Zatem wiele uwagi poświęca też historii Polski (z określonego punktu widzenia), Rosji (tj. Moskowii), Ordy, Czech, Szwecji, Niemiec, Austro-Węgier, Bizancjum, Kaganatu Chazarskiego, Grecji itp. W wykładzie swoim zakłada od początku, że studenci wcześniej przeczytali bryk, który im przygotował, w którym opisał podstawowe wydarzenia historyczne, postaci, miejsca itp. Zatem na lekcji już nie musi koncentrować się na prezentowaniu ciągów wydarzeń, a omawia ich interpretacje, znaczenia. Bardzo to wygodne dla Środkowego Europejczyka, który posiadł podstawową wiedzę we wtem temacie jeszcze w szkole i później dalej ją pogłębiał. We wszystkich tych obszarach mogłem dowiedzieć się czegoś nowego, albo dostać szansę na weryfikację posiadanej wiedzy.

Kiedy naród rozpoznaje swoje istnienie

Arcyciekawe zagadnienie z tytułu. Parafrazując z pamięci:

When a nation recognizes its own existence, it seizes the past in which it finds its own traces.

Gdy nacja rozpoznaje swoje istnienie, zagarnia przeszłość, w której odnajduje swoje własne ślady.

Chyba najważniejsze spostrzeżenie, jakie usłyszałem od Timothy Snydera w dotychczasowej serii wykładów.

Naród rozpoznaje swoje istnienie

Szukając możliwie obiektywnego podejścia do kwestii narodowej, warto sobie uświadomić, że temat ten stał się tak ważny w debacie publicznej dopiero od (niech będzie) początku XIX wieku. Wraz z postępem rewolucji przemysłowej, pojawiły się zjawiska społeczne, które przebudowały umysły ludzi: powszechna edukacja podstawowa (czytanie, pisanie, rachunki, propaństwowe pranie mózgu). Nie pozostało to bez skutków. Ludzie, którzy porzucili swoje wsie dla lepiej (lub w ogóle) płatnej pracy w fabrykach, zaczęli szukać sobie nowych korzeni - o ile wcześniej byli po prostu tutejsi, a szerzej prawosławni, to migrując stali się nietutejsi, obcy, a jednocześnie odnajdowali nowe więzy lojalności, wypływające ze wspólnoty interesów pracowniczych, a szerzej etnicznych i klasowych, zamiast lokalnych, wyznaniowych i stanowych.

Zatem gdy w XVI wieku Kozacy (nie pierwszy raz i nie ostatni) poderwali czerń do powstania przeciw szlachcie i Żydom, na Ukrainie istniały inne wspólnoty, niż te, które tworzą ją dziś:

  1. ruska (tj. ukraińska) szlachta, w wielu wypadkach do cna spolonizowana, często przechrzczona na katolicyzm (vide Jarema Wiśniowiecki), plus niewielka domieszka polskiej szlachty napływowej,
  2. ruska ludność poddana, czyli chłopi, z niewielką domieszką chłopstwa napływowego etniczności polskiej,
  3. niewielka domieszka napływowych ludów polskich, ormiańskich, wołoskich, madziarskich, tureckich itp. oraz Rusini w warstwie kupców i rzemieślników,
  4. Żydzi jako członkowie powyższej warstwy, ale odróżniający się wiarą, strojem, językiem, a też pełnieniem funkcji agentów szlachty,
  5. i wreszcie polietniczni (ale z silną przewagą ludności ruskiej) Kozacy, którzy odmawiali uznania się za stan chłopski, ale nie zostali dopuszczeni do stanu szlacheckiego.

W tym tyglu kotłowały się oczywiście stany pośrednie. W końcu Bohdan Chmielnicki z jednej strony należał do grupy nr 1 (szlachcic herbu Abdank), z drugiej był zasłużonym atamanem kozackim (grupa nr 5).

Innym przykładem bałaganu byli kozacy regestrowi. Z prawnego punktu widzenia byli jedynymi Kozakami, jacy istnieli w Rzplitej Obojga Narodów. A jednak nie dało się zignorować istnienia Siczy Zaporoskiej, tylko aż do Unii Hadziackiej nie przydano jej żadnego jasnego statusu prawnego.

Tak czy owak Snyder zwraca uwagę, że ze współczesnego, tj. bardziej nacjonalistycznego (tj. uwzględniającego taką abstrakcję jak etniczność) punktu widzenia Powstanie Chmielnickiego było wojną domową, która rozszerzyła się na całą Rzeczpospolitą Obojga Narodów dopiero po przybyciu osobnej armii złożonej ze szlachty województw koronnych - ale polskich, nie ukrainnych. Zresztą armia ta szybko się rozprawiła z powstańcami i sprawa by się skończyła, gdyby nie kolejne interwencje moskiewskie i tatarskie oraz ruina po Potopie Szwedzkim. A później już armia polska nie była zdolna niczego dokonać na dłuższą metę, ani na poważnie. W historii Ukrainy nastąpił okres Ruiny, a w historii Rzplitej okres powolnego upadku, który nie otrzymał osobnego imienia. Po przeszło wieku nieustannych wojen domowych, obronnych, interwencji i prób podboju ze strony sąsiadów, postępującego rozkładu i korupcji, okres ten zakończył się rozbiorami i zniknięciem z map świata, zarówno tych zaczątków państwa ukraińskiego, jakim były kolejne hetmańszczyny, jak i samej Rzeczpospolitej.

Naród polityczny

W czasie tych niepokojów społeczeństwo ukraińskie (lub ukrainne, punkt widzenia w tym wypadku niezbyt istotny) dokonywało kolejnych przewartościowań, a w rzeczywistości po prostu coraz bardziej upodobniało się do układu polskiego, z tą różnicą, że dotychczasowa szlachta ruska na tym obszarze albo została wybita, albo zmuszona do emigracji (na tereny polskie), albo przyłączyła się do tymczasowych zwycięzców, czyli Kozaków tworząc z nimi zalążek nowego stanu szlacheckiego z intencją ponownej nobilitacji w polskim systemie prawnym. Do czego ostatecznie nie doszło, bo tymczasem Moskowia na tyle już urosła w siłę, że zdołała na własną rękę broić w upadającej Rzplitej.

Naród polityczny - definicja

Ale najważniejsze się już wydarzyło: pojawiła się cała wielka grupa społeczna, która nie tylko z racji trzymania w garści szabliska, ale też majątku, wykształcenia, religii i kultury, zaczęła odczuwać i budować nową wspólnotę. Jej siła nie była na razie wielka, a przypominała raczej delikatną pajęczą sieć pośród silniejszego żywiołu (prawnego), który na powrót opanował Ukrainę. Ale dała o sobie znać w zupełnie niespodziewanym momencie. Żywioł ów (nie w rozumieniu, w jakim posługiwał się tym słowem Dmowski), w tym momencie opowiadał się za status quo, ale w każdej chwili mogło się to zmienić. Potrzebny był tylko stosowny impuls, aby dołączył do narodu politycznego, który przerastał coraz grubszym włóknem wszystkie stany i miejsca.

Nieistnienie

Ponowna lektura książki Pawła Jasienicy pod tytułem "Dwie drogi: o powstaniu styczniowym" uświadomiła mi, że po prostu zostałem okaleczony intelektualnie na etapie szkolnym (okuty w powiciu???): po prostu nie wiedziałem, o czym nie wiem.

Powstanie Styczniowe "usunęło skrzepy, na które chorowaliśmy od stuleci i przetworzyło Polaków na mniej więcej normalne społeczeństwo europejskie". Snyder w swoich wykładach dowodzi, że podobny proces, w tym samym czasie, odbył się na ludziach odczuwających przynależność do rodzącego się narodu ukraińskiego. A według Jasienicy do powstania dołączały z terenów Ukrainy oddziały:

  • Polaków uważających się za Polaków,
  • Polaków uważających się za Ukraińców,
  • Ukraińców uważających się za Polaków,
  • Ukraińców uważających się za Ukraińców.

Co ww. grupy manifestowały często stosownymi szczegółami stroju.

Polacy uważający się za Polaków - oddział Drewnowskiego

Jak dla mnie: arcyciekawe. Po pierwsze okazuje się, że narody nasze żyły w znacznie bliższej symbiozie, niż nauczono mnie w szkole. Bardziej to przypominało gradient, gdzie w Wielkopolsce mieliśmy samych Polaków i podobnie samych Rusinów na Zadnieprzu. A pomiędzy - mieszankę o różnych stężeniach obu czynników przepływających to tu, to tam.

Upadek powstania przyniósł skutki w postaci rozkwitu pracy organicznej nie tylko wśród Polaków, ale też Ukraińców. Z mojej praktyki stenograficznej mogę wskazać Lubina Olewińskiego, który tworzył synchronicznie dwa systemy stenograficzne: dla języka polskiego oraz ruskiego (czyli ukraińskiego).

Szczerze mówiąc, to w szkole w ogóle mnie nie nauczono, że istnieje coś takiego jak Ukraina. Cóż, w tamtych czasach była tylko Ukraińska SRR. Pomnę z wczesnej młodości, że odwiedziła nas daleka rodzina zamieszkująca we Lwowie - byli to ludzie rosyjskojęzyczni, o silnym komunistycznym skrzywieniu, więc prosowieccy (uwierzycie?). Kiedy ich synek, prawie dziecko, odezwał się po ukraińsku, dostał takiego czesańca, że zgubił beret. Cóż wywołało to moją do nich niechęć, zatem nie poczuwałem się do jakiejś z nimi wspólnoty (głównie z powodu niezgodności poglądów politycznych). A zapamiętałem tylko, że ów dziwny język ukraiński, to zjawisko nieprzyzwoite, za które można dostać po głowie (sam wówczas jeszcze byłem młodziankiem).

Okres ten Snyder opisuje dość ciekawie. Po odrodzeniu (czy też: narodzeniu) narodowym końca wieku XIX, wybuchu ukraińskiej działalności kulturalnej, po latach dodatkowego wsparcia, jakim ukraińskość mogła się cieszyć we wczesnej Ukraińskiej SRR, nastąpiło mordowanie etnosu (w tym Hołodomor), a za czasów Breżniewa czysto pragmatyczna rusyfikacja. Której skutki dały o sobie znać także w ostatnich latach.

Tymczasem, jak złożone były związki pomiędzy Polakami a Ukraińcami, Snyder obrazuje przy pomocy postaci znanej lepiej Ukraińcom, choć to był właśnie etniczny Polak, a Ukrainiec z wyboru: biskupa Andrzeja Szeptyckiego. Można to wyczytać z Wikipedii, a ja tylko zauważę, że był on wnukiem mojego ulubionego pisarza romantycznego, czyli Aleksandra hrabiego Fredry, który sam z siebie jest przykładem, jak to się wówczas wszystko kręciło (NB. rok nadchodzący ma go właśnie upamiętniać).

Krwawe dziedzictwo

Na tym etapie musiałem trzymać emocje na wodzy. Tego należy oczekiwać w procesie poznawczym, kiedy dążymy do maksymalnego obiektywizmu. Najsampierw trzeba odrzucić samoidentyfikację. Uważam, że Timothy Snyder dobrze utrzymał balans racji przedstawiając te aspekty historii naszego regionu.

Kolonizacja

(wyszedł długi rozdział)

Po pierwsze przyjął pewną (moim zdaniem dobrą) definicję pojęcia kolonizacja, przy czym znacznie szerszą od tej podanej w wikipedii. W jego rozumieniu kolonizacja ma więcej wspólnego z kolonializmem czyli utrzymywaniem pewnej grupy w specyficznej podległości gospodarczo-politycznej wobec innej, nadrzędnej. Eksploatacja kolonialna prowadzi często do rozwoju nacji podporządkowanej dzięki styczności z nacją dominującą, dysponującą przewagą technologiczną w wielu obszarach. Rozwój ludów kolonizowanych w takim układzie przyspiesza, aż do momentu, kiedy różnice zaczynają być nieistotne. Oczywiście dzieje się to wbrew woli kolonizatorów, którym pasują niegramotne i ciemne masy, łatwe do wykorzystania. Tak rzeczy się miały w Azji, gdzie poddani po pierwszym szoku (trwającym co prawda kilka pokoleń) zaczęli przyswajać osiągnięcia kolonizatorów, aż sytuacja dojrzała do momentu niepodłegłości. W Czarnej Afryce nie poszło tak dobrze, gdyż kolonizowani pomimo przyswojenia technologii, na dobrą sprawę nie dojrzeli politycznie do poziomu swoich panów, a zostali nagle porzuceni. Przy czym pozostały więzy zależności gospodarczej, co nie pomagało im w dalszym rozwoju, a wywoływało tylko wojny domowe oraz inne.

Re-kolonizacja1 polska

Kolonizacja ukraińskich ugorów

Ale w wypadku Ukrainy (i Polski) sytuacja była bardziej subtelna. Na południe od Wielkiego Księstwa Litewskiego znajdowały się ziemie spustoszone jeszcze przez najazdy mongolskie w XIII wieku. Ich skutki demograficzne przetrwały do dziś. Na niektórych obszarach trudno mówić w ogóle o jakimkolwiek zaludnieniu - były to ogromne tereny buforowe pomiędzy tatarskimi ordami polującymi na niewolników i rozwijającą się rolniczą potęgą Rzeczpospolitej Obojga Narodów.

Od początku realizował się schemat odmienny od reszty świata: polskie elity przyjęły do swojego grona szlachtę miejscową, która od lat wykazywała gotowość do takiego ruchu, jeszcze przy unii horodelskiej. W tym celu wykonano kilka interesujących posunięć, jak np. założenie kościoła unickiego. W ten sposób prawnie podporządkowano sobie miejscową ludność pozostałą i przystąpiono do osadzania nowych wsi i miast poddanym ludem napływowym.

Rosnący popyt na zboże w Niderlandach i Anglii spowodował, że przystąpiono do re-kolonizacji tych ziem, zamieszkałych dotychczas przez niezbyt licznych wolnych chłopów, którzy opanowali sztukę przetrwania oraz przez Kozaków żyjących z rabunku położonych dalej na południu prowincji Imperium Osmańskiego i tatarskich ułusów. Przy czym obie te grupy były ze sobą dość wymieszane. Czasami Kozak osiadał na chutorze, czasami chłop chwytał za szaszkę, wsiadał do czajki i ruszał palić Carogród. Czasami Kozak był tylko wynajętą do ochrony szablą, a ziemię uprawiał własnym potem, innym razem stawał się panem okolicznych chłopów. Niektórzy z nich wyrośli na właścicieli ogromnych majątków ziemskich i stali się nie do odróżnienia od ruskich bojarów. Czasami to bojarów trudno było odróżnić od Kozaków.

Sieć miejska w IRP 1650

Na to luźne społeczeństwo weszła większa potęga, ciesząca się poparciem lokalnych elit i zaczęła zaprowadzać porządki znane ze swojego rdzennego terytorium. Czyli arbitralnie przypisywać wolnych ludzi do stanów poddanych. I to wywoływało słuszny sprzeciw tych, którzy mieli stracić pozycję społeczną w efekcie przemian. Jednak nie można zaprzeczyć, że siła kolonizująca miała przewagę nie tylko polityczną, militarną, ale także technologiczną - za to w mniejszym stopniu kulturową. Miejscowi wyznawali chrześcijaństwo (z reguły) w obrządku prawosławnym, poza tym przecież sąsiadowali przez miedzę, więc nie byli żadnym obcym narodem o egzotycznych obyczajach.

Z gospodarczego punktu widzenia wszystko było w jak najlepszym porządku: przyszła lepiej rozwinięta technologia rolna, pojawiły się inwestycje, pomimo licznych wojen i powstań miasta rosły, a wsie biły rekordy produktywności, czego przykładem niech będzie cytat z "Pszczoły i bartnictwo w Polsce przez Joachima Lelewela"z roku 1856 (strona 24), lub (strona 94):

Bo jak na kijowskiem polisiu, wieśniacy po 100, po 200 i po 500 barci miewali, podobnie na Podolu w miodoborskich okolicach, w Podolu dolnem w bezdenki miejscowi mieszkańcy zamożni byli; podobnie i w województwie pomorskiem starostwie Tucholskiem było (Becanus in silva silvar. ap. Rzączyń. auctuar. p. 492). Ukraina cała jak wiele dostarczała miodu, las Lebedyn, niegdyś koniec polskich majętności okazuje, z którego, gdy oddawanie dziesięcin miodowych nastało, wieśniacy 200 kłód czyli stągwi miodu patoki dawali: dolia ducenta melis a vilanis dabantur exactione instante decimc (Rzączyń. auctuar. p. 492).

W efekcie tej intensywnej re-kolonizacji doszło do tego, że w jednym z województw ukrainnych gęstość zaludnienia była wyższa niż w reszcie kraju.

Gęstość zaludnienia RON 1790

Można na tej podstawie wysnuć wniosek, że na obszarach, które liczne wojny i powstania czasami omijały, ludzie żyli coraz dostatniej i mieli coraz więcej czasu na kultywowanie swoich rodzących się pasji narodowych.

Ale Rzeczpospolita Obojga Narodów w 1793 roku utraciła kontrolę nad tymi ziemiami na rzecz Imperium Rosyjskiego. A wówczas kolonizacja przybrała nieco odmienną formę.

Kolonizacja rosyjska

Po pierwsze obszar Polski i Ukrainy kolonizowało państwo, którego jedyną przewagą była masa. Na płaszczyźnie technologicznej, kulturowej, politycznej, wręcz nie dorastała do ludów podporządkowanych. Zatem dalszy rozwój kolonizowanych zarówno Polaków, jak i Ukraińców nie opierał się o wzorce kolonialne, lecz pochodził z własnych elit.

Imperium Rosyjskie podporządkowało sobie ludność Ukrainy (zarówno spolonizowane elity jak i rusiński lud) swoją zwykłą metodą: młotem. Wykonano biurokratyczny zabieg dopasowania poszczególnych stanów niegdysiejszej Rzplitej do odpowiednich warstw państwa carów i koniec tematu. Wraz z postępem nacjonalizmów na terenie Europy rósł nacisk rusyfikacyjny, zarówno na płaszczyźnie kulturowej (brak urzędowego języka ukraińskiego), jak i religijnej (likwidacja kościoła unickiego i podporządkowanie ukraińskich prawosławnych patriarchatowi moskiewskiemu).

XIX-wieczni Ukraińcy w swoim rozwoju narodowym nie odstawali zbytnio od Polaków, którzy wiele dorobku utracili w efekcie pierwszych dwóch pokoleń wojen i powstań zaborczych. Polski naród polityczny został przetrzebiony, a także nie dorastał do przemian rewolucji przemysłowej, i musiał nadganiać dokooptowując coraz bardziej świadome niższe stany.

Zatem rozwój Ukraińców zachodził niejako "pod parasolem" wciąż nad nimi dominującej kultury polskiej.

Jednak utrzymała się (wg Snydera) zasadnicza cecha kolonialności: Ukraińcy jako naród pozostali przedmiotem, zamiast podmiotem polityki. Przeciągnęło się to także na czasy niepodległości początku XX wieku. Sąsiednie państwa niechętnie, jak Polska, lub wcale, jak Rosja, czyli później ZSRR, godziły się na podmiotowość Ukraińców.

I to jako Polacy musimy przyznać: narodowość ukraińska wykuwała się w oporze przeciwko Polakom!

Co z tego, że wielu z nich to byli spolonizowani Rusini? Narodowość to abstrakcja funkcjonująca przede wszystkim w głowach jej przedstawicieli. A zatem owi Rusini, skoro uważali się za Polaków, to nimi byli. I odpowiednio traktowali Rusinów (Polaków, Żydów), którzy uważali się za Ukraińców. Znaczy, polski reżym był na tyle łagodny, że ruch niepodległościowy mógł się wydarzać, a jednocześnie na tyle surowy, że istniała motywacja do oporu.

Oczywiście nie było to takie proste. Ukraińcy byli obywatelami II Rzeczpospolitej i mieli pełnię tych praw - patrz np. Milena Rudnycka, wielokrotna posłanka na Sejmy. Kolonializm objawiał się na płaszczyźnie narodowej, nie politycznej. Czyli zaoferowano Ukraińcom przynależność do polskiego narodu politycznego, a tamci odrzekli, diakujemo, u nas je swoja polytyczna nacja.

Rzeźnia

Kolonizowani niegdyś Polacy, w efekcie porażek politycznych w wojnie bolszewickiej, stali się zatem kolonizatorami Ukraińców i nie ma tu o czym więcej gadać. O ile na początku wyglądało to dość łagodnie i dobrodusznie (o ile tak było), to w latach 30-tych widać już było wyraźnie, że atrybuty ukraińskiej autonomii tworzą podział na my i oni. Na płaszczyźnie moralnej to w ogóle nie usprawiedliwia Rzezi Wołyńskiej, ale choć troszeczkę ją wyjaśnia.

W Sowietach, po pierwszych uściskach i kochajmysie z komunistami, nastały czarne czasy rusyfikacji, kolektywizacji i Hołodomoru, tam narodowcy musieli walczyć o życie, nie mieli pola do działania. Skutki tego, niestety, Ukraina zbiera do dziś. Dzięki niej możemy dziś lepiej zrozumieć, jak wielką pracę wykonali nasi przodkowie opierając się rusyfikacji.

Rzeź Wołyńska

Dygresja

Wrzucając do Wikipedii tylko nazwisko Rudnicki w odmianie ukraińskiej tj. Rudnycki, różnych alfabetach, możemy uświadomić sobie, jak bardzo skomplikowana to była mieszanka:

  • Milena Rudnycka - posłanka na Polski Sejm,
  • Iwan Rudnycki - dla dokładności zwany Iwanem Kedryn-Rudnyckim - ukraiński intelektualista i działacz niepodległościowy, redaktor Giedrojciowej Polityki, później jego współpracownik w Maisons Lafitte, brat ww. Mileny,
  • Iwan Łysiak-Rudnycki - historyk ukraińskiej myśli społeczno-politycznej, politolog i publicysta, syn ww. Mileny oraz
  • Pawła Łysiaka, ukraińskiego działacza politycznego, również posła na Polski Sejm w 1938 roku,
  • Adolf Rudnicki - polski pisarz pochodzenia żydowskiego (brak danych o pokrewieństwie z ww. ale oni także mieli korzenie żydowskie),
  • Iwan Rudnyckij - bojowiec narodowy, tworzył 14 Dywizję Grenadierów SS Galizien,
  • Leonid Rudnyckij - syn ww. Iwana z SS, amerykański naukowiec i ukraiński działacz katolicki (sic!).

Od ww. Pawła Łysiaka aż się prosi zajrzeć do Waldemara Łysiaka, którego poglądy nt. Ukrainy można postawić po drugiej stronie układu współrzędnych - żeby się dowiedzieć, że zbieżność nazwisk prawdopodobnie nic nie znaczy.

Ale mieszanka z tego powstaje dość interesująca. Dzieje Ukrainy i Polski są zmieszane jak kawa z mlekiem.

Koniec dygresji.

Niepodległość

Snyder w tym dziale opowiada o wsparciu, jakie ukraińscy dysydenci otrzymali od polskiej inteligencji niepodległościowej. Pomieniony wyżej Iwan Rudnycki współpracował blisko z Jerzym Giedrojciem, także przy wydawaniu czasopisma Kultura. Snyder na tej podstawie (oraz na podstawie rozmowy z samym Jerzym Giedrojciem) snuje przypuszczenie, że ów miał wpływ na ukształtowanie się nowatorskiego podejścia, dotychczas nieznanego wśród narodów świata: otóż w obliczu kolejnej klęski narodowej, jaką była rzekomo zwycięska dla nas II Wojna Światowa, polskie elity stanęły przed pytaniem: Co dalej?. I stał się (zdaniem Snydera) cud nad Sekwaną, czyli przedstawiciele narodu kolonizującego, czy też podporządkowującego sobie ludy ruskie (ukraiński i białoruski) po prostu jednym ruchem odrzucili wszelkie postkolonialne miazmaty i nastawienia. Po prostu z miejsca uznali podmiotowość Ukraińców i Białorusinów i zadeklarowali najszersze możliwe szerokie wsparcie i poparcie dla ich sprawy.

Tym właśnie była idea ULB, w której Litwini, Białorusini, Ukraińcy nie byli już młodszymi braćmi w kulturze, których Polacy będą prowadzić i powoli dominować, lecz partnerami, którzy na równych prawach budują środkowoeuropejskie bezpieczeństwo. Materialnym objawem takiej postawy ma być m.in. całkowita rezygnacja z wszelkich sentymentów do Wilna, Grodna i Lwowa, utrzymanie granic w zastanej postaci2.

Zgniły w powiciu

Ten okres z powodu braku czasu wykładowego Snyder pominął, choć tytuł wykładu wskazywał, że właśnie na nim się skupi. Zmuszony jestem zatem go samodzielnie wymyślić. Nie będzie to zatem wizja Timothy Snydera, lecz moja, choć na bazie tego, co udało mi się zrozumieć z jego słów.

Pierwsze 30-lecie niepodległości krajów tego rozsławionego przez Jacka Bartosiaka tak zwanego Pomostu Bałtycko-Czarnomorskiego z punktu widzenia bezpieczeństwa można spisać na straty. Odnowione po upadku ZSRR niepodległe państwa i państewka działały jak dzieci we mgle: ni to współpraca, ni to konkurencja, ni to każdy sobie rzepkę skrobie. Na płaszczyźnie gospodarczej było z grubsza nieźle: Polska i Estonia rozwijały się bardzo dynamicznie, za nimi dreptały Litwa i Łotwa. Niestety, Ukraina i Białoruś zostały w tyle. U tej drugiej pojawił się złośliwy nowotwór w postaci Alaksandra Łukaszenki. U tej pierwszej choroba szerszego rodzaju, w postaci całej plejady powiązanych z bezpieczniactwem, rosyjskim wywiadem i mafią oligarchów. Ukraina politycznie przypominała rozkładającego się trupa, którego tylko przypadkiem jeszcze nie ograbiono z łapci.

Oligarchowie Ukrainy oraz ich media

W jakże słowiańskiej grze słów aż się narzucało mówić Urkaina...

Nie wiem jak innym, ale mnie narzuca się nachalnie skojarzenie z Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Wówczas na Ukrainie również rządzili oligarchowie: Wiśniowieccy, Czetwertyńscy, Ogińscy, Ostrogscy, Zasławscy, Zbarascy, Druccy i wielu innych, w tym napływowi Potoccy, Poniatowscy, Sobiescy... Wszyscy oni przyczyniali się miejscowo do wzrostu - ale tylko na swoich rozległych ziemiach. Wspólny interes mieli w nosie, chyba że nagle zagroził ich egzystencji, jak to ma miejsce aktualnie, kiedy putlerowskie haubice równają z ziemią fabryki. Dzisiejsi oligarchowie zatem, wzorem ówczesnych, zaczynają fundować szemrane półprywatne oddziały ochotnicze. Uwspółcześniona historia...

Lud pracujący tymczasem musiał sobie jakoś radzić. Zatem jedni wrócili do uprawiania konspiracji niepodległościowej (która w Ukrainie akurat nie była zabroniona, ale co z tego), inni powrócili do stanu komunistycznego marazmu, a pewna grupa wyjechała za chlebem. Na tym tle pozostała jakaś odsetka dość z życia zadowolnionych, bo czerpiących profity z istniejącego systemu, albo z racji wykonywanego zawodu niezależnych od miejsca przebywania. Inni natomiast stali się bardzo zależni od miesca, bo mieszkali w Ukrainie, a pracowali np. w Polsce. Większość przy tym przemieszczała swoje fizyczne jestestwa, bo zatrudniano ich raczej do prac mniej zaszczytnych.

W wypadku nowoczesnej Ukrainy, bo to jej dotyczy omawiana seria wykładów, naród utrzymywany był w stanie podzielenia: zrusyfikowane południe i wschód wykazywało ciągotki w stronę Rosji, tymczasem zachód ciążył - no właśnie na Zachód.

Aż nadszedł rok 2013.

Bias czyli stronniczość

I po serii wspaniałych wykładów Timothy Snydera (przerwanych jednym autorstwa żydowskiego historyka Glenna Dynera - o Żydach właśnie) etap historyczny zwieńczyli lekcją nr 20 wygłoszoną przez Marci Shore, która (mam nadzieję) nie zawali tej pięknej budowli, acz zdołała ją nieźle naruszyć. Bo wygłosiła jakiś emocjonalny, duszoszczypacjelnyj pamflet, którego miejsce pięknie by się układało na wiecu politycznym, ale nie w uniwersyteckiej sali wykładowej. Przy czym nie mogę nic zarzucić ani pani Shore, ani jej technice retorycznej - jako zaangażowany widz opisywanych przez nią wydarzeń nie raz czułem drgnienie serduszka, gdy plastycznie malowała, jak to ukraińskie społeczeństwo się samoorganizowało na Majdanie kijowskim.

Majdan

Zaiste, wielkie to były chwile i warte pamiętania, także w takiej emocjonalnej formie - ale ten sposób może stanowić doskonałą podstawę hollywoodzkiej superprodukcji - ale nie naukowego opracowania! Opowieść pani Shore, jak powiedziałem, emocjonalna i doskonała na tej płaszczyźnie, w żaden sposób nie pretendowała nawet do jakiejkolwiek analizy tych wydarzeń. Ona sama zresztą w pewnym momencie przyznała, że dla niej "Janukowycz to gangster i tyle". W porządku, ale skąd się wziął taki typ, jakim prawem wygrał wybory prezydenckie, których (tych akurat) nie podejrzewano o sfałszowanie? Nie starała się nawet odpowiadać na pytania analityczne. Pod tym względem nagle zrozumiałem, co to znaczy, że wielkie amerykańskie uczelnie przestają zasługiwać na swoje miano.

Podsumowanie

Zainteresowanym tematem serdecznie polecam tę serię wykładów. Wymagają wcześniejszego obeznania z tematem, to znaczy warto być mniej więcej obkutym z historii Ukrainy i okolic. Wtedy można więcej zrozumieć z wypowiedzi Timothy Snydera, który czasami sypie dowcipami, ale kiedy indziej wydaje się mówić do siebie - to są własnie te momenty, kiedy brakuje nam wiedzy merytorycznej, żeby pojąć, o co mu chodzi. Tak czy owak można na długie tygodnie zapaść w rozmyślania, jak krętymi drogami mogą podążać losy jednostek i całych narodów. Zrozumieć, że historia naprawdę wydarza się właśnie na naszych oczach, więc nie traćmy czasu: kto może, niech ją współtworzy, a kto nie może, niech chociaż za nią nadąża.


Słyszeliście o stenografii?


  1. Nazwałem ten proces re-kolonizacją dlatego, że współcześni Ukraińcy wiążą swoją tradycję z Wielkim Księstwem Kijowskim. Wedle tej narracji zatem ziemie te były wcześniej zagospodarowane przez pewien naród, następnie spustoszone przez Mongołów, wreszcie poddane ponownemu zagospodarowaniu - ale przez obcą, "polską" potęgę. Bo rodzimą siłą byli mityczni Kozacy. 

  2. Cytat z wyżej linkowanego artykułu Alfredasa Bumblauskasa: Myśli Juliusza Mieroszewskiego są zupełnie nowe, ponieważ, jak nie raz zauważono, nie mają one nic wspólnego ani z polskim prometeizmem, ani z chrześcijańską polską „teorią przedmurza”. W artykułach poświęconych koncepcji ULB Juliusz Mieroszewski wciąż przypominał zasady pojmowanej przez pismo „Kultura” polityki, mówiąc, iż Polacy muszą nie tylko raz na zawsze zrezygnować z Wilna i Lwowa, ale także z jakiejkolwiek polityki czy planów, których celem byłaby, w razie sprzyjającej okazji, dominacja na Wschodzie, bez względu na narody istniejące na wschód od Polski. 


Autor: Krzysztof Stenografow w Z poziomu podłogi w czw 01 grudnia 2022. Tagi: Zpodlogi, polityka, historia,

Comments

komentarze odpala Disqus