Myśli nieuczesane po lekturze książki "Sen niespokojny" Radomiła Darmiły

Jakiś czas temu zakupiłem wysyłkowo książkę pt. "Sen niespokojny" Radomiła Darmiły. Niedawno ją przeczytałem. Od tamtej pory połknąłem jeszcze kolejne 2,5 książki, więc z pewnością nie nazwiemy poniższego wylewem na gorąco.

Obiecałem sobie, że napiszę coś w rodzaju recenzji, tj. raczej zbiór moich wrażeń i przemyśleń po lekturze (bo nie zamierzam trzymać się formy recenzji, a jedynie ciurkiem pisać).

W skrócie

Liczę na to, że Autor napisze jeszcze jakieś książki z gatunku science-fiction, a ominie pokusy tworzenia fantasy. Będę miał co czytać.

Niniejszym zakładam w mózgu przypominajkę, aby sprawdzić twórczość Radomiła Darmiły, czy nie zaplątało się tam jeszcze jakieś inne science-fiction i oczekiwać tego w przyszłości.

Do zakupu książki (a potem przeczytania, to nie są sprawy tożsame) zachęciły mnie dwie rzeczy: - recenzja Masona w Fahrenheicie oraz - jasna deklaracja, że książka ta nie jest fantasy, do której podchodzę z pewną taką nieśmiałością, gdy chodzi o otwarcie portfela.

I się nie zawiodłem.

Faktycznie, jak Mason powiedział, trzeba przetrwać początek - Autor nie daje tu czytelnikowi taryfy ulgowej. Myślę, że gdy przeczytam ją po raz drugi za kilka lat (a zrobię to na pewno!), przyjemność z lektury wzrośnie, bo będzie trwać o kilkadziesiąt stron dłużej.

Do jego recenzji będę się dalej odwoływał, także niejawnie, bo pomaga uporządkować myśli.

Uwaga! Będą (same) spojlery!

I nic mnie to nie obchodzi. I tak prawie nikt tego nie czyta.

Okładka książki "Sen niespokojny"

Akcja, fabuła i postacie

Bohaterowie mają dla mojej "inteligencji emocjonalnej" wystarczająco wiarygodne życie wewnętrzne, abym nie miał do tego uwag. Brak silnie podkreślonego wątku romansowego w tym wypadku postrzegam jako plus. To znaczy: romans się odbywa, a jakże, ma swoją wagę, o czym dalej, a nawet wykorzystanie fabularne. Ale leży jakby na drugim planie, trochę wyjaśnia, trochę zaciemnia, a przede wszystkim - nie przeszkadza. Gdyby został mocniej uwydatniony, stałby się kwiatkiem do kożucha, tutaj się leje krew i latają flaki.

Modele społeczne

Dzięki wykreowaniu kilku ras Autor mógł sobie pozwolić na wymyślanie różnych, czasem nam znanych, a czasem dziwnych społeczeństw, które mimo tego nie psują się, tylko działają.

Mrówkozjeby

Wermizowie mają cykl rozwojowy (znany z ziemskich stawonogów społecznych jak pszczoły, mrówki i termity), w trakcie którego zmienia im się praktycznie wszystko, włącznie z płcią. Pod warunkiem, że wykluli się jako wojownicy, bo wtedy zmierzają do roli matki. Jednostka mogła się "urodzić" jako bezpłciowe turteni, forma robotnicy, lub nieokreślone dżirgiże pozostające w symbiotycznym związku z wojownikiem. Zapomniałem, jak to się mądrze nazywa - gdy np. pszczoła zależnie od wieku wykonuje inne zadania i zawsze wie, co ma robić.

Wałęsiki

Marunderzy (ich nazwa z pewnością nie jest przypadkowa) są najmniej poznani. Wiadomo, że nie tworzą "narodu", błąkają się po dżungli, a gdy osiadają w miastach podokrechtów, trochę się cywilizują. Zgodnie ze zwykłymi prawidłami z Ziemi, najsłabsi mają przegwizdane - inni wykorzystują ich do czego tam się da.

Kombinaci

Podokrechtowie zajęci są wytwórstwem, handlem i kombinowaniem - a to, jak wiadomo, wystarczy za społeczną organizację, reszta wytworzy się sama. Nie cieszą się sympatią ras wrażliwych estetycznie, bo mają bardzo mało punktów za wygląd.

Kłuje

Jerzozwieżowaci łenandi także preferują dżunglę i chętnie handlują. Ale od czasu do czasu wszystkich ogarnia jakiś amok, który na styku pidżynu i języków ludzkich przybrał nazwę razaboj - wtedy rzucają się na wszystkie inne rasy z krwawymi zamiarami - ale bardzo dobrze współpracują wewnątrz własnego gatunku. Szczerze mówiąc nie wiem, dlaczego jułeni nie wytępili ich w drugim podejściu w starciu z wermizami. Na to z pewnością mieli dość sił i środków - a dżungla od razu stałaby się przyjaźniejsza.

Polo-Anglo-Roma-Grecy

Jułeni są najbardziej fizycznie podobni do ludzi, do tego stopnia, że rasy te mogą odczuwać wobec siebie seksualny pociąg (a to nie lada sprawa), a jak w dalszych rozdziałach powieści się dowiemy - także psychicznie. Przypominają trochę cywilizowanych mieszkańców innego kontynentu. W tym zestawieniu to ludzie są jak Aztekowie, chaotyczni, tracący energię na zbędne kłótnie (Polacy!), emocjonalni. Jułeni to kolonizatorzy: bezwzględni na wojnie, planowi w działaniu, nieco tajemniczy w warstwie politycznej. Wiadomo, że działa u nich dość dobrze ścisły podział ról męskich i żeńskich, który oczywiście czasem ulega złamaniu, jak to u ludzi (bo to ludzie, tylko z innego kontynentu). Chłopięcość mężczyzn dostała szczególne podkreślenie w zestawieniu z matczynością kobiet. Innymi słowy, choć to męska rzecz strzelać i ginąć, to nie przeszkadza być przy tym maminsynkiem. A kobiecą rzeczą jest pielęgnować sprawy emocjonalne i tajemne, a zatem i dyktować niedorozwiniętym mężczyznom, co mają robić, aby naród się rozwijał. Oczywiście kierowanie chłopcami wymaga mądrości - zgodnie z dewizą Zen, spuszczenie pieska ze smyczy to też forma kontroli - dlatego nie należy wyrażać swojej woli zbyt często i godzić się na nieuchronne straty wynikłe z chłopięcej niedojrzałości.

Romans czyli mezalians

W powieści nie ma za dużo tego słodziaśnego miamlania. Strzelają karabinki, leje się krew, to podstawa. Dżungla kipi razabojem, wermizi pękają z wściekłości, podokrechci handlują, jułeni knują... Ale Autor pozwolił sobie wcisnąć taką niewielką historyjkę dziwnego zauroczenia człowieka i jułenki.

Wątek miłości międzygatunkowej, choć ilościowo rzecz biorąc poboczny, otwiera ogromne pole dla wyobraźni, tworzy przestrzenie, które Autor będzie mógł eksplorować, jak długo zechce. A to np. dlatego, że każdy, kto pamięta lekcje biologii z liceum (w każdym razie te sprzed lat, nie wiem, jak to jest teraz), wie, że o wzajemnym pożądaniu dwóch osobników decyduje mnóstwo różnych, często pozaświadomych czynników. Że wymienię tu tylko takie drobiazgi, jak odpowiednia gra ciała, zapachy (nie tylko feromony, także zapachy spod pachy), kolor skóry i wszelkie na niej plamki, wypryski, włoski, znamiona, dalej barwa i brzmienie głosu...

Ile czynników musiało się zejść do kupy, aby Mered nie uciekł z krzykiem na widok Mian, a ona nie przeszła do trybu dyplomatycznego?

Jakie motywacje musiały przyświecać przedstawicielce dominującej (moim zdaniem) płci, aby pochyliła się nad zrozpaczonym człowieczkiem i uznała go za potencjalny materiał na partnera (bo pamiętajmy, że ittuwieli)? Bo w przypadku Mereda mogło być łatwiej - Autor wprost powiedział, że kolonia cierpi na poważny deficyt kobiet. Aż dziwne, że nie opisał ekscesów z tym związanych.

Słowotwórstwo

Bardzo mi się podobało, że Autor nie silił się na anglicyzację, czy pseudoceltyzację nazw. Skoro to Polacy otworzyli (lub zostało im otworzone, BUMMM) Bramę, przeszli i zaczęli poznawać, naturalne, że nadawali nazwy wedle swojego klucza słowotwórczego. Język polski ma swoją fonetykę, melodię i to dało się w książce zauważyć. Autor bardzo zręcznie zresztą tworzy nowe słowa - nazwy narodów/ras sugerują, że powstały jakby w kombinacji niezrozumiałych dźwięków języka pierwszych przedstawicieli i polskiej fonetyki. A kto słyszał, ten wie, że szczególnie uzdolnieni słowotwórczo są... Żołnierze (więźniowie też). Być może działanie w stresie powoduje, że zachodzi ekspresja tego talentu. A zatem i bohaterowie zwiedzający Tirgę powinni dawać upust - i dają.

Nie do końca zrozumiały jest zabieg związany z imionami jułenów: brzmią z jednej strony jak gry słowne z łaciną, greką i hebrajskim, z drugiej jak importy z Tolkiena (Fan Orifiel, Aza Symiel, Dina Zofiel, Mian Mikal, etc.). Podejrzewam, że Autor nie przypadkowo tak je układał, ale nie wgłębiałem się w to bardziej.

Najwięcej wątpliwości wywołały we mnie ("O ironio!", że zacytuję Kacpra Piwowarka, mojego ulubionego podkastera) nazwiska polskie: Gowiędo(-), Barwicz(+), Kłodziądz(-), Malchrzewski(-), Mered(-), Szwarc(+)-Szady(+)[-], Kówczęg(-), etc. Znowu podejrzewam, że Autor miał pod nimi ukryty jakiś zamysł, ale też myślę, że raczej prywatny i bez zagadki do rozszyfrowania przez czytelników. Z tego powodu uważam je za najsłabsze ogniwo całej słowotwórczej orgietki, którą obserwujemy na kartach książki. Bo nazwiska te trochę jednak zgrzytają, do tego stopnia, że zajrzałem do spisów, aby je sprawdzić - minusy postawiłem przy tych, które nie istnieją w przejrzanych przeze mnie spisach. Ich brzmienie jednak (choć zgrzyta) jest wiarygodne fonetycznie. Gdyby pochodziły od imion zagranicznych, tak by je wymawiano po paru wiekach asymilacji (vide. Rembo(-)(fr.) - z "Dam i huzarów" Fredry, zapewne francuski służący Rimbaud, ale też Szymański(+)(jud.) - czasami jest to spolszczone Szames, Walach(+)/Wałach(+)(ger.) - od Wallach, Busz(+)(eng.) - kto wie, ilu Bushów emigrowało do Polski w epoce Stuartów?, Kenda(+)(eng.) - od Kennedy?, Ber/Bur(+)(hol.) - od Boer, Kuper(+)(hol.) - od Kuiper, Kowacz(+)(hun.) - od Kovacs, Gorba(+)(hun.) - od Görbe... Nazwisk z języków wschodniosłowiańskich nie ma co wspominać, ich jest po prostu mnóstwo i nie do odróżnienia).

Ciekawe zabawy słowami pojawiły się przy okazji opisywania insektoidalnych (czy też arachnoidalnych) wermizów. Czytając słowo "turteni" uśmiechnąłem się pod nosem.

Czy to "klasyczne" SF?

Pomijając dyskusje sofistyków ze scholastykami, zdecydowanie TAK. Nie zaliczyłbym tego do "twardej fantastyki naukowej", bo autor umiejętnie nas rozgrywa, aby uniknąć wszelkich odniesień do współczesnego stanu wiedzy. Ale wykorzystuje (jak rzekłem: umiejętnie) jeden z fantastycznych schematów powieściowych - i spełnia "postulat Lema"1.

Zawieszone zakończenie

Moim zdaniem nie tyle zawieszone, co otwarte, to prawda. Na tyle zręcznie, że Autor może, ale nie musi dopisać kontynuacji. Jeżeli tego nie zrobi, wiele różnych wątków i pomysłów pozostanie otwartych, niedopełnionych lub niedojaśnionych. Ale czy w fantastyce nie chodzi też o to, aby czytelnik czasem popracował trochę własną wyobraźnią?


  1. Czyli ów, który mówi mniej więcej, że aby sprawdzić, czy dana powieść rzeczywiście jest z fantastyki, należy obrać ją z wszelkich elementów fantastycznych i zobaczyć, co zostanie. Jeżeli jej fabuła mogła zostać zadzierzgnięta bez pomocy tego sztafażu, to nie jest powieść prawdziwie fantastyczna. 


Autor: Krzysztof Stenografow w Z poziomu podłogi w nie 10 grudnia 2023. Tagi: Zpodlogi, literatura,

Comments

komentarze odpala Disqus