Cienie buddyzmu?
To mój pierwszy wpis z tagiem buddyzm. Choć jestem gorącym zwolennikiem tej metody i staram się ją w życiu stosować, to nie zamierzam tutaj publikować wiedzy buddyjskiej. Są mądrzejsi, którzy na ten temat się już wypowiedzieli, składniej i lepiej. Zainteresowany, najlepiej, aby udał się pod właściwe adresy, jak np. buddyzm.pl.
Buddyzm jednakowoż nie jest oderwany od rzeczywistości. Funkcjonuje w naszym mało świętym świecie i sam wcale nie jest święty. Albowiem stanowi element naszego świata. Kto szuka różowych jednorożców lub innych cukierkowych klimatów - nie ten adres. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że uważałem tę naukę i podążających za nią ludzi za wolnych od skrajnych splamień okrucieństwa, które niemiło nazywać wprost. Okazało się, że się myliłem1.
Dziś konstatuję to z niejaką ulgą, bo co by to było, gdyby rzeczywiście dało się zrezygnować z osobistej odpowiedzialności za własne życie i zawiesić bez reszty na jakimś oświeconym mistrzu?
Otóż zdarzyło mi się natrafić na tekst, który uważam za ważny. Już wcześniej docierały do mnie ślady dyskusji na temat krwawej winy japońskich mistrzów Zen podczas Drugiej Wojnie Światowej. Wspominali o tym pionierzy buddyzmu w Polsce w swoich mejlach, które opublikowali w Internecie2 (leży to tak głęboko, że znalezienie dokumentu zajęło mi kilka tygodni, a wystarczyło odpytać Ebenezera Rojta).
Teraz wpadła mi z sieci informacja, że już wiele lat temu została wydana książka szeroko omawiająca ten temat, „Zen at War” Briana Victorii.
I trafiłem na jej omówienie autorstwa byłego zenistycznego duchownego Josha Barana, w języku angielskim. Zarchiwizowany ze strony chorwackiego (sic!) Mandala Society of Croatia. Jeszcze w kwietniu 2012 roku artykuł był tam dostępny, by wkrótce potem zniknąć. (Jak to dobrze, że istnieje WayBackMachine!) I tak postanowiłem przełamać zasady prawa autorskiego, bo tekst ten powinien być dostępny dla wszystkich, tak na wszelki wypadek.
Bo tylko prawda jest ciekawa.
(Skorzystałem z gugle-tłumacza, aby potem poddać tekst odręcznej redakcji, w tym dodałem sporo linków oraz ilustracji.)
Święta Wojna Zen?
Recenzja książki autorstwa Josha Barana
Skrócona wersja tego tekstu ukazała się w majowym numerze magazynu Tricycle z 1998 roku.
Copyright (c) 1998 Josh Baran. Opublikowano ponownie w Mandala's Dharma Treasury za uprzejmą zgodą. (i na mojej stronie, bez zgody)
.
„Na rozkaz marszu: rup, tup, albo strzelaj: bam, bam.
To manifestacja najwyższej mądrości oświecenia.
Jedność zen i wojny… sięga najdalszych zakątków toczącej się obecnie świętej wojny”.
Mistrz zen Harada Daiun Sogaku – 1939
„Wojownicy, którzy poświęcają życie dla cesarza, nie umrą. Będą żyć wiecznie.
Zaprawdę, powinni być nazywani bogami i buddami, dla których nie ma życia ani śmierci.
Gdzie jest absolutna lojalność, tam nie ma życia ani śmierci”.
Podpułkownik Sugimoto Goro
„Od czasów Meiji nasza sekta (Soto Zen) współpracuje w prowadzeniu wojny”.
Oświadczenie Soto Zen o Skrusze – 1992
. . .
Gdy wspomnieć o „świętych wojnach”, na myśl przychodzą religie Zachodu. Bóg Wyjścia3 nakazuje eksterminację Kananejczyków, nakazując swojemu ludowi wybranemu, aby „nie okazywał im litości”. Przykazanie „Nie zabijaj” nie dotyczyło zabijania pogan. W 1095 roku papież Urban II nakazał krzyżowcom udać się do Jerozolimy, aby „zabijali wrogów Boga”. W ciągu dwóch dni chrześcijańscy żołnierze wymordowali 40 000 muzułmanów, którzy byli jedynie nieludzkim „brudem”. „Cudowne widoki” – relacjonował jeden z krzyżowców. „Stosy głów, rąk i stóp. To był sprawiedliwy i wspaniały wyrok Boga, że to miejsce zostało wypełnione krwią niewiernych”. I nawet teraz islamscy terroryści wołają „Bóg jest Wielki”, gdy bomby wybuchają na Bliskim Wschodzie.
Z drugiej strony, buddyzm zawsze był przedstawiany jako religia pokoju. „Nigdy nie było wojny buddyjskiej” – słyszałem wielokrotnie na przestrzeni lat. Kiedy królestwu Śakja groziła inwazja, Budda usiadł w medytacji na drodze żołnierzy, powstrzymując ich atak. Kiedy indyjski król Aśoka przeszedł na buddyzm, ograniczył swoje eskapady militarne i wzniósł filary4 pokoju. Mówi się, że kiedy Dharma dotarła do Tybetu, barbarzyńskie plemiona zostały spacyfikowane. Podczas wojny w Wietnamie mnisi buddyjscy podpalali się, protestując przeciwko walkom. Teraz pojawia się nowe badanie, które mocno potrząśnie tym poglądem na buddyzm. „Zen at War” to odważna i wyczerpująco udokumentowana książka Briana Victorii, zachodniego kapłana zen Soto i wykładowcy na Uniwersytecie w Auckland. Victoria ujawnia kulisy wiernego wsparcia japońskiego establishmentu zen dla imperialnej machiny wojennej od końca XIX wieku do II wojny światowej. Szczegółowo opisuje, jak prominentni przywódcy zen wypaczali nauki buddyjskie, aby zachęcać do ślepego posłuszeństwa, bezmyślnego zabijania i całkowitego oddania cesarzowi. Konsekwencje były katastrofalne, a ich skutki odczuwa się do dziś.
Większość zachodnich buddystów uzna tę opowieść za szokującą i zdumiewającą. Oświeceni Mistrzowie Zen popierający wojnę przeczą wszystkiemu, co wiemy o naukach Buddy. Po II wojnie światowej japońska tradycja zen, podobnie jak sam naród, pogrążyła się w zbiorowej amnezji dotyczącej jej współudziału w wojnie. W ten sposób ponad 50 lat historii buddyzmu zostało ukrytych przed osobami z zewnątrz oraz samymi Japończykami. Dopiero od niedawna zaczynają oni konfrontować się z tym, co się wydarzyło.
„Zen at War” nie mógł powstać w Japonii. Aby zdobyć te informacje potrzebna była osoba spoza japońskiego świata lojalności, która potrafiłaby dogłębnie zbadać sprawę i zadać niewygodne pytania. Victorię nakłaniano do odstąpienia od publikacji książki. Jeden z chińskich kapłanów zasugerował, że zniesławi ona Dharmę. Jednak, jak słusznie zauważa Victoria, prawda nigdy nie jest zniesławieniem. „Zen at War” to ważny wkład w zrozumienie współczesnego zen i pozycja obowiązkowa dla wszystkich poważnych adeptów Dharmy. Być może jest to najważniejsza buddyjska książka historyczna dekady.
Stając twarzą w twarz z tym, co Robert Aitken Roshi nazwał „ciemną stroną naszego dziedzictwa”, wkraczamy na bardzo złożony teren. Po pierwsze, musimy zrozumieć kontekst historyczny i kulturowy. Po drugie, potrzebujemy odwagi, by zbadać wiele niewygodnych i trudnych pytań, jakie ta historia stawia. Łatwo byłoby zbagatelizować to jako japońską aberrację wojenną, która dawno minęła i nigdy się nie powtórzy. To byłby błąd. Jest wiele do nauczenia się z tego, co może mieć głęboki wpływ na rozwój buddyjskiej Sanghi na Zachodzie.
Najpierw trochę historii. Buddyzm stał się religią państwową Japonii w epoce Tokugawa (1600–1868). Zbudowano prawie pół miliona świątyń. Kapłaństwo buddyjskie stało się przedłużeniem władzy feudalnej. Każde gospodarstwo domowe musiało być powiązane z lokalną świątynią. Za takim bogactwem i władzą szły ogromne zobowiązania. Wraz z nadejściem ery Meiji w 1868 roku narastał powszechny, ogromny sprzeciw wobec buddyzmu. Rozpoczął się ogólnokrajowy ruch mający na celu oczyszczenie Japonii z tej „obcej religii” i przywrócenie shinto jako jedynej prawdziwej japońskiej tradycji. Tysiące świątyń zamknięto, posągi zniszczono, a kapłanów siłą zmuszono do powrotu do życia świeckiego. Jedynym sposobem na przetrwanie instytucjonalnego buddyzmu było włączenie się w nowy system cesarski. Według Viktorii, pod sztandarem shintoizmu cesarz był czczony jako żywy bóg – „bezinteresowna mądrość wszechświata”. Prawo cesarskie i Dharma były postrzegane jako tożsame – „zen drogi cesarskiej” w przeciwieństwie do „zen drogi Buddy”. Zasadniczo cesarz zastąpił Buddę, japoński duch i lojalność zastąpiły Dharmę, a naród zastąpił Sanghę. Nauki zen dostosowano do nowej tradycji. Słynny „żołnierz zen” napisał: „Nie szukając niczego, powinieneś po prostu całkowicie porzucić zarówno ciało, jak i umysł i zjednoczyć się z cesarzem”.
Na początku XX stulecia Japonia wychodziła z setek lat izolacji. Pod wieloma względami ta wojenna mentalność narodziła się w 1894 roku wraz z wojną chińsko-japońską oraz zwycięstwami w Chinach i Korei, a także późniejszymi sukcesami w wojnie rosyjsko-japońskiej (1904-1905). Duma narodowa Japończyków wzrosła, a oni sami zapragnęli zostać „krajem pierwszej klasy” – nowoczesną potęgą światową, która mogłaby przeciwstawić się ekspansji Zachodu i stworzyć własne imperium na wschodzie. Izolacja tego wyspiarskiego narodu zrodziła wszechogarniającą arogancję. Japonia postrzegała siebie jako kraj boski, rasowo i kulturowo wyższy, „nieskazitelny” i „jedyny buddyjski”. Nie-Japończyków nazywano „Jama gedo” – niepokornymi poganami. Japonia „ratowała Azję”, szerząc czystą japońskość, „Yamato damashii”, która przybrała kosmiczne rozmiary. Japoński zen, a zwłaszcza linia Rinzai, od dawna była związana z kulturą samurajów i bushido, drogą miecza. Przez setki lat Mistrzowie Zen uczyli samurajów medytacji, ucząc ich lepszej koncentracji i siły woli. Zen pomagał im stawiać czoła przeciwnościom losu i śmierci bez wahania, być całkowicie lojalnymi i działać bez zastanowienia. Mówiąc wprost, bushido było duchową metodą zabijania, przesiąkniętą filozofią zen. Miecz zawsze był buddyjskim symbolem przełamywania złudzeń, ale w bushido traktowano go dosłownie, ewoluując od metafory do konkretnej rzeczywistości. Miecz stał się przedmiotem czci i obsesji, idealizowany i czczony.
Na początku stulecia bushido przenikało Japonię, powodując „samuraizację narodu”. Wreszcie rozprzestrzeniło się z feudalnych wiosek i lokalnych świątyń na pola bitew Mandżurii, a ostatecznie na Guam i Pearl Harbor.
Victoria wskazuje Shaku Soena (1859–1919) jako jednego z pierwszych mistrzów zen, którzy z entuzjazmem przyjęli wojnę jako formę treningu zen. Znany jako nauczyciel D.T. Suzukiego, Soen jest czczony w historii buddyzmu na Zachodzie jako pierwszy nauczyciel zen, który odwiedził Stany Zjednoczone. W wojnie z Rosją w 1904 roku Soen służył jako kapelan. „Pragnąłem zainspirować” – napisał później Soen – „naszych dzielnych żołnierzy uszlachetniającymi myślami Buddy, aby umożliwić im śmierć na polu bitwy z przekonaniem, że zadanie, w które są zaangażowani, jest wielkie i szlachetne. Pragnę ich przekonać… że ta wojna nie jest zwykłą rzezią ich bliźnich, ale walką ze złem”.
Z punktu widzenia Soena, ponieważ wszystko stanowi jedną esencję, wojna i pokój były identyczne. Wszystko odzwierciedlało chwałę Buddy, w tym wojna. A ponieważ głównym celem Buddy było ujarzmienie zła, a wróg Japonii był z natury zły, wojna ze złem stanowiła istotę buddyzmu. „W obecnych działaniach wojennych”, pisał Soen, „w które Japonia zaangażowała się z wielką niechęcią, nie dąży ona do żadnego egoistycznego celu, lecz do ujarzmienia zła wrogiego cywilizacji, pokojowi i oświeceniu”. (Japońska inwazja na Rosję była całkowicie egoistyczna i nie była niechętna). Dla Soena wojna była „nieuniknionym krokiem w kierunku ostatecznego urzeczywistnienia oświecenia”.
Soen użył pojęć „wojna sprawiedliwa” i „święta wojna”. Japonia była zaangażowana w „wojnę współczucia” prowadzoną przez żołnierzy-bodhisattwów przeciwko wrogom Buddy. Jak głosił mistrz zen Rinzai Nantembo (1839–1925), „nie ma praktyki bodhisattwy wyższej niż współczujące odbieranie życia”. (Soen uważał wszelki sprzeciw wobec wojny za „produkt egoizmu”). Czytając te słowa teraz, wydają się one wyraźnymi przykładami zaburzonego myślenia religijnego. Nauki, język i symbole buddyjskie, jak każda religia, mogą zostać wypaczone i zniekształcone, by wspierać nacjonalizm i przemoc. Warto zauważyć, że Soen nie jest jakimś marginalnym szaleńcem. W Japonii wciąż jest niemal czczony jako jeden z wielkich „w pełni oświeconych” mistrzów zen naszych czasów.
Shodo Harada Roshi jest nauczycielem zen i opatem Sogenji, największej świątyni zen w zachodniej Japonii, położonej w Okayamie. Poświęcił swoje życie zapewnieniu tradycyjnego treningu zen mieszkańcom Zachodu. Ponieważ w jego zendo byli zarówno mężczyźni, jak i kobiety, uważano go za osobę spoza głównego nurtu. Obecność kobiet dyskwalifikowała jego świątynię z wydawania formalnych certyfikatów kapłańskich. Najwyraźniej nie interesowała go przynależność do oficjalnego systemu i wkrótce przeniósł swoją społeczność na wyspę Whidby, niedaleko Seattle.
Pijemy gorzką zieloną herbatę w zimny marcowy poranek, rozmawiając o zen i jego wojennej historii. To dla niego ważna kwestia. Nauczyciel Harady, Yamada Mumon (1900–1988), był głównym opatem Myoshinji, wielkiej świątyni zen. Nauczycielem Mumona był Seki Seisetsu (1877–1945)5, szanowany mistrz zen i bohater wojenny. Napisał książkę promującą zen i bushido. Tuż przed upadkiem Nankinu, Seisetsu powiedział w radiu: „Okazywanie najwyższej lojalności cesarzowi jest tożsame z praktykowaniem buddyzmu mahajany. Dzieje się tak, ponieważ buddyzm mahajany jest tożsamy z prawem suwerena”. Następnie wezwał do „eksterminacji czerwonych diabłów” (komunistów) zarówno w Japonii, jak i w Chinach.
Seisetsu zaniósł swoje przesłanie na pole bitwy, odwiedzając front chiński w 1938 roku. Przez całą wojnę Mumon służył swojemu mistrzowi, towarzysząc mu w podróżach wojskowych i redagując jego pisma. Po wojnie i śmierci Seisetsu, Mumon zaczął wyrażać smutek z powodu swojego udziału w wojnie. „Powiedział mi, że nic, co mógłby zrobić, nie zrekompensuje jego współudziału” – mówi Harada. „Dokądkolwiek się udał, mówił o pokoju. Podróżował do wielu miejsc, w których Japonia zadała cierpienie – Guam, Borneo, Filipiny – aby mówić o pokoju”.
Mumon nigdy nie krytykował swojego mistrza, Seisetsu, ale postrzegał jego skruchę jako osobistą kampanię na rzecz pokoju. Harada, który dorastał po wojnie, postrzega cały rodowód zen w cieniu tej zdrady podstawowych zasad buddyjskich. Zgadza się, że współudział zen w wojnie musi zostać dokładnie zbadany, inaczej niczego się nie nauczymy, a pierwotne przyczyny ponownie się ujawnią. Jest bezpośredni i szczery. Chociaż chce wyjaśnić kontekst historyczny, nie usprawiedliwia tego, co się stało. Uważa, że przywódcy świątyń muszą przejąć inicjatywę, ale po tonie jego głosu poznaję, że naprawdę nie wierzy, że to się kiedykolwiek wydarzy. W kółko powtarza: „To duży problem, naprawdę duży problem”.
Victoria identyfikuje Sawakiego Kodō (1880–1965), jednego z wielkich patriarchów Soto zen tego stulecia, jako ewangelistę wojny. Służąc jako żołnierz w Rosji, z radością opowiadał, jak on i jego towarzysze „obżerali się zabijaniem ludzi”. Później, w 1942 roku, napisał: „Słuszne jest karanie tych, którzy zakłócają porządek publiczny. Niezależnie od tego, czy ktoś zabija, czy nie, nakaz zabraniający zabijania [jest zachowany]. To nakaz zabraniający zabijania dzierży miecz. To nakaz rzuca bombę”.
„Nakaz rzuca bombę?” To zdumiewające nadużycie języka zen. Kodo, podobnie jak inni nauczyciele zen, głosił również, że jeśli zabijanie jest dokonywane bezmyślnie, w stanie bezumysłu lub bezjaźni, to czyn ten jest wyrazem oświecenia. Brak myślenia = Brak umysłu = Brak jaźni = Brak karmy. W tym dziwacznym równaniu ofiary są zawsze pomijane, jakby były nieistotne. Zabijanie jest jedynie eleganckim wyrazem koanu. Pułkownik Aizawa Saburo sądzony w 1935 roku za zamordowanie innego generała, zeznał: „Byłem w sferze absolutnej, więc nie było ani afirmacji, ani negacji, ani dobra, ani zła”. Takie podejście do zen jest ostatecznie przewrotnym narcyzmem, a nawet nihilizmem. Oczywiście, oczywiste pytanie, które nigdy nie zostało zadane – skoro nie ma jaźni, dlaczego w ogóle trzeba zabijać?
Victoria wydobył na światło dzienne prawdziwe słowa tych przywódców i pisemne zapisy z tego okresu. „Zen at War” zawiera dziesiątki podobnych fragmentów autorstwa czołowych nauczycieli, dowodząc, że to zniekształcenie było regułą, a nie wyjątkiem. Byli pewni pacyfiści, ale było ich niewielu. Niektórzy kapłani, którzy sprzeciwiali się wojnie, mogli po cichu wycofać się do odległych wiejskich świątyń, ale prawdopodobnie nie pozostawili po sobie żadnych śladów.
Shunryu Suzuki Roshi (Umysł Zen, Umysł Początkującego), założyciel Centrum Zen w San Francisco, podobno brał udział w działaniach antywojennych podczas II wojny światowej. Jednak według Davida Chadwicka, który pisze książkę o życiu Suzukiego, stwierdzenie to jest mylące, a jego działania były co najwyżej niemrawe.
Wczesne prace znanego pisarza zen, Daisetz Teitaro Suzukiego, odzwierciedlały wpływ nauk Soena. (Uczciwie stwierdzić należy, że do 1940 roku Suzuki istotnie zmienił swoje stanowisko). W 1896 roku, gdy wybuchła wojna z Chinami, napisał: „Religia powinna przede wszystkim dążyć do zachowania istnienia państwa”. Podobnie jak jego nauczyciel, postrzegał wrogów Japonii jako „nieposłusznych pogan”, których należy ujarzmić i podbić, w przeciwnym razie „zahamują postęp ludzkości. W imię religii nasz kraj nie mógł się temu poddać”. Idąc na wojnę, nazwał to „postępowaniem religijnym”.
Suzuki używał poetyckiego języka w pochwałach japońskich żołnierzy. „Nasi żołnierze uważają swoje życie za lekkie jak gęsie pióra, a ich oddanie obowiązkom za ciężkie jak góra Taishan (w Chinach). Jeśli polegą na polu bitwy, nie będą żałować”. Ta metafora „gęsich piór” stała się głównym punktem indoktrynacji wojskowej, ucząc rekrutów i młodych pilotów kamikaze („boskiego wiatru”), że ich indywidualne życie jest bez znaczenia i nie ma żadnej wagi. Tylko całkowite oddanie cesarzowi nadałoby sens ich istnieniu. Suzuki spopularyzował również z bushido koncepcję „miecza, który daje życie”, wielokrotnie wykorzystywaną do racjonalizacji zabijania. Lata później japoński ambasador użył tego zwrotu w odniesieniu do „miecza, który daje życie” w przemówieniu wygłoszonym w kancelarii Hitlera w Berlinie po podpisaniu Paktu Trzech 27 września 1940 roku.
Victoria podkreśla, że wszystkie sekty buddyjskie publicznie i entuzjastycznie popierały wojnę. Gdyby tego nie zrobiły, konsekwencje byłyby dotkliwe, zwłaszcza w kraju, w którym lojalność wobec grupy ceni się ponad wszystko. Victoria podaje liczne przykłady. Zarówno przywódcy Rinzai, jak i Soto aktywnie udzielali duchowego wsparcia dowództwu wojskowemu i żołnierzom na froncie. Wielu znanych generałów było prywatnie uczniami zen słynnych roshi. Kapłanów zen wysyłano na front jako kapelanów i misjonarzy.
Sojiji, główna świątynia sekty Soto, zorganizowała ogólnosektowy projekt ręcznego napisania ponad dziesięciu milionów kopii Sutry Serca, z których część wykonano krwią, aby zgromadzić zasługi dla wysiłku wojennego. Większość uczniów zen zna formalne poświęcenie zasługi (ekobun) po recytacji sutry. Obie tradycje zmieniły swój ekobun na modlitwę o „trwałe zwycięstwo w świętej wojnie” i „niekończące się szczęście militarne”. Sekta Soto zebrała fundusze na dwa samoloty myśliwskie, trafnie nazwane Soto nr 1 i Soto nr 2. Nie chcąc być w tyle, główna świątynia dynastii Rinzai w Myoshinji przekazała trzy samoloty myśliwskie cesarskiej marynarce wojennej. Bodhisattwa współczucia, Kanzeon, został oficjalnie przemianowany na „Kanzeon Shogun” i wzywany do przynoszenia większego zwycięstwa w „świętej wojnie”. (To tak, jakby imię Jezus Chrystus, zmienić na Jezus Generał).
Kioto – Uniwersytet Hanazono – Instytut Studiów Zen. Spotykam się z Masataką Togą, dyrektorem Instytutu i jednym z następców Mumona Roshiego. Hanazono to uniwersytet Rinzai, a instytut pełni funkcję oficjalnej izby rozliczeniowej dla ich czternastu głównych świątyń. „Okres wojny” – mówi Toga – „to najbardziej bolesny temat. Żałuję, że musiałem o tym w ogóle myśleć.”. Mówił o tym od kilku lat, ale w cichy, prywatny sposób. Uczestniczył w kilku konferencjach naukowych. Sekta Rinzai nigdy oficjalnie ani publicznie nie wypowiadała się na temat swoich działań wojennych. Kiedy rozmawiamy o tym, jak szkoła Rinzai mogłaby o tym rozmawiać bardziej otwarcie, wchodzimy w coś w rodzaju zderzenia kultur. Pytam go, czy kiedykolwiek odbędzie się spotkanie całej sekty lub powstaną artykuły na temat wojny. Po prostu w Rinzai tak to nie działa – wyjaśnia. Przy tak wielu głównych świątyniach nie ma jednego podejścia ani forum, aby poruszyć taką kwestię. Nie będzie otwartej wymiany zdań. A wojna jest zbyt niedawna – mówi – „zbyt żywa” i „zbyt świeża”. Rozmowa o takich sprawach za ich życia byłaby brakiem szacunku dla starszych kapłanów. W każdym razie takie dyskusje odbywałyby się na poziomie prywatnym.
„W japońskim zen” – wyjaśnia Toga – „lojalność jest najważniejsza. Lojalność wobec nauczyciela i tradycji jest ważniejsza niż Budda i Dharma”. To utrudnia szczerą debatę na temat okresu wojny, ponieważ wielu mistrzów mówiło rzeczy, które można by skrytykować. Zgadza się, ale mówi, że gdyby kwestionował ich nauki, musiałby odejść od tradycji. Wyraźnie czuje się nieswojo z tym tematem. Kiedy wspominam jeden z bardziej skrajnych cytatów z książki Victorii, gdzie mistrz zen promował zabijanie jako praktykę buddyjską, odrzuca go, mówiąc: „Nikt tak naprawdę tego nie nauczał”. Odchodzę ze smutkiem. Jest tak wiele do zbadania, ale z tej dyskusji widzę niewiele nadziei. Budda nigdy nie nauczał, że lojalność jest ważniejsza niż prawda czy współczucie. Ślepa lojalność wobec świata poza zendo6 może mieć i miała katastrofalne skutki. Dopóki kluczowe założenia nie zostaną zakwestionowane, korzenie zen wojownika pozostają żywe i mają się dobrze. Wielka wojna Japonii rozpoczęła się w 1931 roku inwazją na Mandżurię. Od połowy lat 30. XX wieku akademicy i opaci zen rozpoczęli intelektualną kampanię, aby uzasadnić swój udział w wojnie. Nauczali, że „wojna współczucia” jest praktyką bodhisattwy i przynosi ogromne korzyści wrogom Japonii. Jak napisał jeden z filozofów Soto: „Nie ma wyboru, trzeba prowadzić wojny współczucia, które dają życie zarówno sobie, jak i wrogowi. Poprzez wojnę współczucia wojujące narody są w stanie się rozwijać, a wojna jest w stanie zniszczyć samą siebie”. W tym okresie miliony Chińczyków umierały, a miasta były dziesiątkowane.
W 1937 roku D.T. Suzuki kończył pracę nad książką „Zen i kultura japońska”, w której napisał, że zen „traktuje życie i śmierć obojętnie” i „jest religią, która uczy nas, by nie patrzeć wstecz, gdy obrany kurs zostanie już obrany”. Napisał, że zen „nie ma żadnej specjalnej doktryny ani filozofii. Jest zatem niezwykle elastyczny w dostosowywaniu się do niemal każdej filozofii i doktryny moralnej, o ile jego intuicyjne nauczanie nie jest zakłócane”. Zen może być „przywiązany do anarchizmu lub faszyzmu, komunizmu lub demokracji… lub dowolnego politycznego lub ekonomicznego dogmatyzmu”.
Czym jest ten „zen”, o którym pisał Suzuki? W „zen” Suzukiego nie ma jasnego stanowiska moralnego ani nauczania, po prostu wtapiasz się w swoje okoliczności: Na przykład, będąc w nazistowskich Niemczech, byłbyś idealnym nazistą. W „zen” Suzukiego, gdy raz obierze się jakiś kurs, nie zmienia się go już, nawet jeśli wiąże się to z bólem lub jest głupie. A w jego „zen” zabijanie traktuje się obojętnie, prawdopodobnie wraz z cierpieniem, jakie ono powoduje. Jakiż to dziwny i bezduszny „zen”. Najwyraźniej ten „zen” różni się od buddyzmu mahajany, który naucza współczucia i mądrości. Być może potrzebujemy nowej nazwy. Twierdziłbym, że w Japonii istnieją dwa główne nurty zen: nie Soto i Rinzai, ale jeden zen oparty na ścieżce bodhisattwy oraz drugi oparty na drodze silnej woli, bezmyślności i lojalności – drodze obojętnej wobec dobra innych i prawa karmy.
Kiedy Suzuki pisał te słowa, japońskie wojska maszerowały w kierunku starożytnego miasta Nankin. Rzeczywiście zamierzały urzeczywistnić credo zen bushido i „traktować życie i śmierć obojętnie”. Nie oglądały się za siebie. W grudniu 1937 roku armia japońska zdobyła miasto, wówczas stolicę Republiki Chińskiej. Japonia była w szóstym roku inwazji na Chiny. Miliony ludzi ginęły. Japonia podbiła już Pekin, Tientin i Szanghaj.
Iris Chang, której dziadkowie uciekli z miasta tuż przed jego upadkiem, napisała błyskotliwą i mrożącą krew w żyłach opowieść o tym strasznym rozdziale wojny. „Gwałt w Nankinie: Zapomniany Holokaust II wojny światowej” w końcu opisuje katastrofę, której istnienia wielu Japończyków wciąż zaprzecza. Japońscy najeźdźcy przejęli pełną kontrolę nad miastem 13 grudnia. W ciągu zaledwie siedmiu tygodni dopuścili się „orgii okrucieństwa, jakiej rzadko, jeśli w ogóle, można się spodziewać w historii świata”. Brutalnie zamordowali, zgwałcili i torturowali aż 350 000 chińskich cywilów. W tej krwawej łaźni zginęło więcej osób niż w Hiroszimie i Nagasaki razem wziętych. Przez miesiące miasto było wypełnione stosami gnijących zwłok. Prawie 80 000 kobiet zostało zgwałconych i okaleczonych, wiele z nich zostało zgwałconych zbiorowo. Żołnierze patroszyli kobiety. Ojcowie byli zmuszani do gwałcenia córek, synowie do gwałcenia matek. Bez skrupułów stosowano wszelkiego rodzaju nieludzkie tortury. Nie oszczędzano dzieci i osób starszych. Tysiące młodych mężczyzn ścięto, spalono żywcem lub wykorzystano do ćwiczeń z użyciem bagnetów.
Japońscy przywódcy od dziesięcioleci demonizowali Chińczyków, nazywając ich „nieposłusznymi poganami”, o których mówili Soen i Suzuki. Jak jeden z dowódców wpajał swojej jednostce: „Nie wolno wam uważać Chińczyków za istoty ludzkie, a jedynie za coś o znacznie mniejszej wartości niż pies czy kot”. Chińczyków nazywano również „świniami”, „surowcem”, a nawet drewnem. Barbarzyństwo w mieście osiągnęło taką intensywność, że niemieccy naziści byli przerażeni, a jeden z nich uznał rzeź za dzieło „bestialskiej machiny”. Chang opowiada o następującym incydencie: „Ucząc nowych japońskich żołnierzy, jak ścinać głowy chińskim cywilom, Tominaga Shozo wspominał, jak podporucznik Tanaka instruował swoją grupę. »Głowy należy ścinać w ten sposób« – powiedział, dobywając wojskowego miecza. Nabrał wody z wiadra chochlą, a następnie polał nią obie strony ostrza. Spryskując wodą, uniósł miecz długim łukiem. Stojąc za więźniem, Tanaka uspokoił się, rozstawił nogi i odciął mu głowę z okrzykiem »Yo!«. Głowa odleciała na ponad metr. Krew trysnęła z ciała dwoma fontannami i wlała się do rany. Scena była tak przerażająca, że zaparło mi dech w piersiach”.
Oto zen bushido w akcji: zabijanie jako wysoka sztuka. Żołnierze uczą się doskonałej etykiety podczas ścinania głów – jak dokładnie czyścić miecz, właściwego sposobu machania bronią, mocnego, męskiego krzyku. Mając w pamięci ten obraz, rozważmy następujący fragment, który D.T. Suzuki napisał w tym samym czasie, co masakra w Nankinie: „…sztuka fechtunku rozróżnia miecz, który zabija, od tego, który daje życie. Miecz, którego używa technik, nie może posunąć się dalej niż zabijanie… Zupełnie inaczej jest z tym, kto jest zmuszony podnieść ostrze. Bo tak naprawdę to nie on, lecz sam miecz zabija. Nie miał on zamiaru nikogo skrzywdzić, ale pojawia się wróg i czyni z siebie ofiarę. To tak, jakby miecz automatycznie pełnił swoją funkcję sprawiedliwości, czyli funkcję miłosierdzia… szermierz przemienia się w artystę pierwszej klasy, zaangażowanego w tworzenie dzieła o autentycznej oryginalności”.
W świetle masakry w Nankinie, pisarstwo Suzukiego to czysta groteska. Duchowe uzasadnienie zabijania i masowego okrucieństwa jest niewątpliwie najgorszym wypaczeniem religii, jakie można sobie wyobrazić. To naprawdę godne pożałowania, że zen mógł przekształcić się w tego rodzaju gloryfikację rzezi. To pornografia, a nie sztuka. Ponadto, z punktu widzenia Dharmy, nauka ta jest całkowicie absurdalna na wielu poziomach. Wielu historyków miało trudności ze zrozumieniem japońskiego okrucieństwa w Nankinie. „Zen at War” uzupełnia nam nam istotne braki, pomagając zrozumieć głębszą ideę japońskiego wojska. Jak relacjonuje Chang: „Niektórzy japońscy żołnierze przyznawali, że łatwo im było zabijać, ponieważ nauczono ich, że poza cesarzem, każde życie jednostki, nawet ich własne, jest bezwartościowe”. Japoński żołnierz Azuma Shiro relacjonował, że podczas dwuletniego szkolenia wojskowego „…nauczono go, że »lojalność jest cięższa niż góra, a nasze życie jest jak piórko«. …śmierć za cesarza była największą chwałą, a zostać schwytanym żywcem przez wroga – największą hańbą. »Jeśli moje życie nie było ważne, życie wroga stawało się nieuchronnie znacznie mniej ważne…« Ta filozofia doprowadziła nas do lekceważenia wroga, a ostatecznie do masowych mordów i złego traktowania jeńców”. Wciągające śledztwo Chang ukazuje nam rzeczywiste konsekwencje wypaczonej filozofii religijnej, która wspierała i napędzała japońską machinę wojenną.
Dla adeptów zen w latach 70. XX wieku książka Phillipa Kapleau „Trzy Filary Zen” była niczym biblia. Gwiazdami książki byli nauczyciel Kapleau, Hakuun Yasutani Roshi (1885–1973) i jego nauczyciel, **Daiun Sogaku Harada Roshi (1870–1961). Kapleau powiedział o Haradzie: „Połączył w sobie to, co najlepsze w Soto i Rinzai, a powstały amalgamat stanowił tętniący życiem buddyzm, który stał się jedną z najwspanialszych linii nauczania w dzisiejszej Japonii”. Kapleau nie wspomniał jednak, bo prawdopodobnie nie wiedział, że Harada był jednym z najbardziej zagorzałych podżegaczy wojennych w świecie zen. Według Victorii, już w 1915 roku Harada nauczał „zenu wojny”. Używając jej jako głównej metafory, postrzegał cały wszechświat jako pogrążony w wojnie. „Bez zanurzenia się w arenę wojny, poznanie Dharmy Buddy jest całkowicie niemożliwe. Niedopuszczalne jest zapomnieć o wojnie choćby na chwilę” – napisał. Jednak na początku lat 30. XX wieku wojna Harady nie miała już charakteru symbolicznego. „Duch Japonii to Wielka Droga bogów shinto” – głosił Harada. „To esencja Prawdy. Naród japoński jest narodem wybranym, którego misją jest panowanie nad światem. Miecz, który zabija, jest jednocześnie mieczem, który daje życie. Komentarze przeciwne wojnie to głupie opinie tych, którzy dostrzegają tylko jeden aspekt rzeczy, a nie całość”.
To Harada utożsamiał lojalność na polu bitwy, marsz i strzelanie z „najwyższą mądrością oświecenia”. Nazywał to „bojowym zazen, królem medytacji”. W miarę jak Japonia przegrywała, jego retoryka stawała się coraz bardziej radykalna. Przygotowując się na ewentualną inwazję, Harada wezwał cały naród do gotowości oddania życia za cesarza. „Jeśli widzisz wroga, musisz go zabić; musisz zniszczyć fałsz i ustanowić prawdę – oto kardynalne zasady zen. Mówi się dalej, że jeśli kogoś zabijasz, wypada, żebyś zobaczył jego krew”.
Osobiście słowa Harady wydały mi się najbardziej niepokojące. Przez lata wielokrotnie czytałem jego listy w „Trzech filarach zen”, uważając jego nauki za niezwykle inspirujące. Jak ktoś tak błyskotliwy w jednej dziedzinie mógł być tak bezduszny w innej? Czy to umysł „oświeconego” mistrza? Według Victorii główny następca Harady, Yasutani Roshi, był po wojnie zagorzałym prawicowym nacjonalistą i antykomunistą. Używając również jadowitego języka, Yasutani wezwał do „zniszczenia wszystkich uniwersytetów” i nazwał związki zawodowe „zdrajcami narodu”.
Tokio. Siedziba główna zen Soto. Sześciopiętrowy budynek biurowy sąsiadujący z Tokyo Grand Hotel, oba należące do sekty Soto. Z 15 tysiącami świątyń, Soto jest trzy razy większe niż Rinzai. W 1992 roku sekta Soto wydała oficjalne „Oświadczenie o skrusze”. I właśnie w chwili mojego przyjazdu do Japonii, anglojęzyczny kwartalnik sekty publikuje przeprosiny za jej wojenną działalność misyjną. W artykule czytamy: „…Szkoła zen Soto, jako organizacja religijna, wspierała japońskie akty agresji w Chinach. Pod pretekstem »zagranicznych działań misyjnych« wspierała japoński militaryzm, a nawet aktywnie w nim uczestniczyła. Jest to niezwykle godne ubolewania z punktu widzenia osób duchownych. Jeśli to negatywne dziedzictwo Szkoły nie stanie się przedmiotem wyraźnej samokrytyki, nie będziemy mogli stanąć z otwartymi sercami na inne narody w duchu prawdziwej wymiany”. Czytając to, przypominam sobie nauki Mistrza Zen Dōgena o skrusze (sange), uważanej za pierwszy krok w zen Soto. Zanim ktoś przyjmie tradycyjne buddyjskie schronienie, przyznaje się do wszystkich wcześniejszych przewinień spowodowanych chciwością, niechęcią i błędnymi poglądami.
Spotykam się z Lesterem Yoshinami z Wydziału Międzynarodowego, który wyjaśnia, jak przywódcy Soto dopiero kilka lat temu otworzyli się na samokrytykę. Jeszcze w 1980 roku sekta opublikowała „Historię działalności misyjnej zen Soto za granicą”, która była bezkrytyczną propagandą, gloryfikującą wojenne działania sekty i jej wysiłki na rzecz szerzenia japońskiego zen w Korei i Chinach. Spowodowało to ponowną analizę działania sekty w czasie wojny i wszystkie egzemplarze książki zostały wycofane. Ich kwartalnik jest pełen krytycznych artykułów i oświadczeń.
Yoshinami mówi mi jednak, że wojna nie stanowi obecnie ważnego tematu dla szkoły Soto. Koncentrują się na prawach człowieka dla buraku, czyli niedotykalnych w japońskim społeczeństwie. Ale istnieje gotowość do stawienia czoła wojnie. „To trudna kwestia dla Japonii, nie tylko dla szkoły zen” – mówi. „Nie chcemy przyznać się do naszych zbrodni wojennych”. Mówi o możliwych przyszłych sposobach poszerzenia dyskusji. W przeciwieństwie do Rinzai, panuje tu ruch w duchu autorefleksji. Budda powiedział kiedyś, że aby wszystko zrozumieć, trzeba wszystko wybaczyć. To, co wydarzyło się w Japonii, musi zostać dogłębnie zbadane, aby można to było zarówno zrozumieć, jak i przekształcić. Mistrz zen Hakuin nauczał: „gdzie jest dogłębne kwestionowanie, tam nastąpi dogłębne doświadczenie przebudzenia”.
Najważniejsze, aby nie bagatelizować tego jako wyłącznie japońskiego problemu politycznego. Przywódcy zen nie tylko podążali za wojenną modą, ale często sami jej przewodzili. Umieszczenie wydarzeń w kontekście historii i polityki w żaden sposób nie umniejsza odpowiedzialności tradycji zen. W zen istnieje starożytna metafora rozpalonej do czerwoności żelaznej kuli tkwiącej w gardle, której nie można wypluć ani połknąć. Dla japońskiego zen wojna jest tą żelazną kulą. To jeden gigantyczny, żywy koan. Nie zniknie, nawet gdy ostatni ocaleni wymrą. Należy to uczciwie zbadać, jeśli zen ma pozostać znaczącą i autentyczną tradycją. Zaprzeczenie prawdy to zaprzeczenie oświecenia.
Ta całkowita zdrada współczucia nie miała miejsca tylko podczas II wojny światowej. Przez sześćset lat, jak chwalił się jeden z mistrzów zen, szkoła Rinzai zajmowała się „wzmacnianiem siły militarnej”. Przez wieki zen był ściśle zaangażowany w zabijanie. To prawda. Oczywiście, udział brały tylko niektóre świątynie i nieliczni nauczyciele, ale ten aspekt zen stanowił istotną część japońskiej kultury i dominował przez prawie sto lat. W rzeczywistości skrajne wydarzenia wojenne były ucieleśnieniem tego bezdusznego zen, który rozwijał się w Japonii. Miecz był prawdziwy, a miliony zginęły. Najbardziej ekstremalne sytuacje ukazują nam wrodzone zniekształcenia, istniejące od samego początku.
Dla wielu uczniów zen najtrudniejszym aspektem będzie stawienie czoła słowom i czynom tych wysoko cenionych Mistrzów Zen. Jak możemy utrzymać te przytłaczające sprzeczności? Byli to żyjący Buddowie tradycji zen – ludzie uważani za „w pełni oświeconych”, którzy mieli doświadczenia satori, przeszli intensywne szkolenie, otrzymali oficjalny przekaz i pieczęcie nauczania. Wielu z nich było błyskotliwymi, charyzmatycznymi nauczycielami i mistrzami koanów. Jednocześnie ci sami Mistrzowie Zen ulegli nacjonalistycznej iluzji, wypaczyli nauki buddyjskie i zen oraz wykazali się całkowitym brakiem współczucia i mądrości. Uczestniczyli bezpośrednio w śmierci dziesiątek milionów ludzi. Nie ma większego nadużycia Dharmy.
Co tu się dzieje? Tego po prostu nie można zignorować ani zbagatelizować jako sprawy drugorzędnej. Albo ci mistrzowie nie byli „oświeceni”, albo ich „oświecenie” nie obejmowało współczucia i mądrości. Co to za zen, którego są mistrzami? O tych pytaniach nie wolno myśleć, a tym bardziej otwarcie ich rozważać. Jeśli nie potrafią poruszyć tych kwestii w Japonii, to zrobimy to my na Zachodzie. Musimy je zadać, nawet jeśli trudno na nie odpowiedzieć i sprawiają nam dyskomfort. To po prostu zbyt ważne.
To nasz koan z żelaznej kuli. Jaki zen praktykujemy tutaj, na Zachodzie? Zbyt długo byliśmy nadmiernie naiwni i bezkrytyczni. Budda nigdy nie nauczał, że powinniśmy porzucić racjonalne myślenie i inteligencję. Zbyt długo przyjmowaliśmy wszystkie nauki Wschodu z dziecinnym szacunkiem, odkładając na bok nasze zdolności myślenia. Być może teraz, wraz z tymi nowymi objawieniami, nadszedł czas, aby ponownie docenić inteligencję i dociekliwość oraz przyjrzeć się uważniej temu, co odziedziczyliśmy i dokąd zmierzamy. Znany psycholog Robert Jay Lifton powiedział, że religia może być niebezpieczna. Kluczowe jest poznanie cieni tradycji duchowych, którymi podążamy. W świetle „Zen at war” cienie mogą mieć ogromne, szkodliwe konsekwencje. Ignorujemy je lub zaprzeczamy im na własne ryzyko. Musimy poznać mechanizmy, przez które Droga Buddy może przekształcić się w tę przerażającą formę bezdusznego zen. Nie chodzi tu o ortodoksję ani czystość: chodzi o współczucie i wgląd. Nie chodzi o potępianie Japończyków, ale o to, byśmy jako jedna Sangha pomagali sobie nawzajem w autentycznym przebudzeniu. Tradycje duchowe również przechodzą okresy światła i ciemności, blasku i zepsucia. Zen jest jedną z najwspanialszych tradycji w historii religii. Ale przetrwa on autentycznie tylko wtedy, gdy będziemy w stanie stawić czoła naszym demonom.
Brian Victoria oddał zen wielką przysługę, poświęcając wiele lat na odkrywanie mroków i cieni. Oby przyniosło to owoce.
Koniec tłumaczenia.
Zajęło mi to znacznie więcej czasu, niż się spodziewałem. Na początku był to zaledwie impuls - zachować ważny problem. Ale redagując wypociny gugla, w tym zestawiając je z oryginałem (mam nadzieję, że nie pominąłem żadnego poważnego błędu), stopniowo zacząłem też poszukiwać informacji o historii zen. A z tego przeszedłem na chiński czan, aż do Bodhidarmy. Odkryłem długą i fascynującą drogę przekazu nauk z północnych Indii, przez doliny Afganistanu, pustynie Kaszgaru, Turfanu, aż po Nizinę Chińską, skąd nauki te przeskoczyły do Japonii i Korei.
Zatem i moja wiedza przy okazji się poszerzyła, czyli przyniosło to pożytek. Oby pomogło także innym.
-
Zaznaczyć jednakowoż należy, że opisana w artykule afera dotyczy tylko niedużego odłamu buddyzmu. I mimo wszytko nie dorasta do pięt osiągnięciom muzułmańskich (oraz pokrewnych) przywódców duchowych na czele hord wiernych zastępów, a znajduje się znacznie poniżej historycznych dokonań kościołów i zborów chrześcijańskich z ich misjonarskim zacietrzewieniem. W dalszym ciągu buddyści wychodzą na aniołków, nawet w zestawieniu z szeroko pojętym hinduizmem i jego niekończącymi się kłótniami ze wszystkimi dookoła. O judaizmie nie ma co wspominać. ↩
-
Autor zapewne ma na myśli Księgę Wyjścia. ↩
-
Autor zapewne miał na myśli stupy zwane w czasach Aśoki dagobami. ↩
-
Jak widać w tłumaczeniu z japońskiej wiki, lojalność wciąż obowiązuje i zaangażowanie Seki Seisetsu w wojnę na stronach japońskich nie zostało jasno określone. Wspomniano tylko, że "dwukrotnie odwiedził Chiny w 1938 roku, aby zabawiać (udzielić duchowego wsparcia?) żołnierzy". ↩
-
Zendo = sala do medytacji w szkołach zen. ↩