Cały czas się zaczyna...
Bo jak to inaczej nazwać? Jeżeli drzewka zostały wykopane co poniektóre, jeżeli od paru miesięcy dzwonię, gadam z architektami, rodzice trwonią krwawicę na geodetów (znaczy na rozmowy komórkowe), czekamy na papierki...
Prawdę powiedziawszy, nie przeczytałem jeszcze tego na innych blogach typu dziennik budowy. Nikt specjalnie nie rozpisywał się o tym beznadziejnym czekaniu, aż się coś wydarzy. Aż urząd jakowyś wreszcie rzygnie papierem, aż się specjalista pojawi, gotowy do pracy. Wszyscy tylko hop-siup, a potem tylko użalanki na wykonawców.
To ostatnie akurat wcale mnie nie dziwi. Sam, im więcej się uczę, tym lepiej wiem, jak mało wiem o sztuce budowania. A co powiedzieć o domorosłych murarzach-tynkarzach?
Chodzi mi o to, że historie, na dziennikach budowy Muratora: http://forum.muratordom.pl wszystkie generalnie są do siebie podobne - piszący są skoncentrowani na szarym konkrecie, cieszy ich każda odwalona łopata piachu, każdy równy bloczek z czegoś-tam, papierkologię mają w poważaniu, bo już minęła.
A ten etap też boli, i to jak! Albowiem popatrzmy:
- decyzję o budowie podjęliśmy na początku roku i praktycznie natychmiast rozpoczęliśmy prace nad koncepcją,
- natychmiast złożyliśmy podanie o warunki przyłączenia gazu,
- w międzyczasie objechaliśmy kilka domów szkieletowych (bo taki zamiarujemy zbudować), odwiedziliśmy kilku wykonawców i obraziliśmy dwóch architektów,
- teraz kończy się maj, a my dalej nie mamy ani projektu, ani mapki do celów projektowych,
- to kiedy do jasnej-ciasnej będziemy wylewać fundament?
Minęło prawie pół roku - oto dorobek tego czasu! A czeka nas jeszcze cały projekt z przyległościami, Przenajświętsze Pozwolenie na Budowę, następnie Kredyt - i nareszcie będziemy mogli się odprężyć, albowiem będzie już zima i koniec sezonu budowlanego.
Ale nie koniec dla nas! Przecież będziemy musieli znaleźć wykonawcę do fundamentu. Jakoś tak własnoręczne kopanie dołu łopatą przez trzy miesiące nie wydaje mi się najlepszym pomysłem. Przyjdzie walec - i wyrówna.