Osiągnęliśmy stan zero!
Nie miałem pojęcia, że to takie przyjemne, być na poziomie zero.
Majster powiedział, że to był jego najcięższy dzień w całej operacji Fundament. A to coś znaczy, bo facet silny jest jak mamut.
Najsampierw poszło 3,5m3 betonu, na podkład pod siateczkę przeciwskurczową. W czasie, kiedy grucha zasuwała po kolejne 6m3, my układaliśmy płaty stalowej siatki. Woda z betonu błyskawicznie wsiąkła w piasek i dało się chodzić niemalże jak po chodniku.
A później zaczęły się schody. Wylanie betonu to żaden problem. Można się tylko cieszyć, że tak łatwo się to robi, zważywszy, że kiedyś trzeba było kręcić na miejscu, samodzielnie. Beton wychodził gorszy, a roboty więcej. Nie mówię o kosztach, bo przecież wiele tu zależy od tego, jak się je liczy.
Beton mianowicie trzeba ściągnąć, uklepać, wygłaskać (sic!) i wyrównać. A tu słonko grzeje, woda paruje, a płyta ma 108m2 powierzchni. Ostatnie metry ekipa robiła metodą chlapania wodą i udeptywania, żeby zmiękł. Dopiero wtedy wkraczał majster z łatą i kielnią. Skończyli po 19:00 i błyskawicznie uciekli do domu. Tym razem zapewne odpoczywać.
Ale wyszło - chyba dobrze. W miarę równo. Mnie pozostało teraz regularne polewanie betonu. bo przecież z betonem jak z mimozą - trzeba go hodować, podlewać, przemawiać do niego - wtedy stwardnieje. A jak nie - to popęka.
A myślałem, że sobie odpocznę...