Ostry początek drugiego etapu.
Tak. Zaczął się wreszcie ten wyczekiwany drugi etap budowy. Zaczął ostro, z kopyta. Niczym koń, co se trawkę na miedzy skubie, a popiarduje niechcący i z lekka, denerwuje wozaka, wkurzało mnie to oczekiwanie. Ale jak już się zaczęło, to tak, że aż.
Ekipa błyskawicznie osadziła podwaliny i zabrała się za zbijanie ram domu. Nie zdążyłem się zapytać, jak rozwiązali te wszystkie problemy z nierównościami fundamentu, z niewłaściwym osadzeniem kotew w betonie. Jakoś im się to udało.
Na placu budowy pojawiłem się ok. 17:30. Stała już cała północna ściana, chłopaki właśnie ją sztywnili tymczasowymi zastrzałami.
To powyżej to drzwi balkonowe i wyjście na taras. Tarasu, a właściwie werandy jeszcze nie ma, ale będzie. Napewno.
Trochę się pokręciłem po placu budowy, ponapawałem odrobinkę i ze wstydem stwierdziłem, że zasadniczo nie ma tu dla mnie nic do roboty. Ekipa radzi sobie śpiewająco beze mnie. Podobno w Hameryce domy budują zespoły złożone z trzech ludzi. U mnie pracuje czterech i widać, że wszyscy na raz muszą zasuwać głównie przy przestawianiu gotowej ramy. Ale będą mieli więcej roboty, jak przyjdzie do budowy dachu, oj, taaaak. Na szczęście pojawił się brat i odbyła się burzliwa narada na temat następnego etapu, czyli kwestii dostaw wełny mineralnej, płyty gipsowo-kartonowej, profili stalowych oraz mnóstwa innych drobiazgów.
A potem zapadł wieczór i wszystkie grzeczne dzieci poszły spać.