Powrót po długiej przerwie.
Budowa ta, długo, bo długo, ale doszła do czego doszła. Tak więc mam, to co mam. Minęło kilka tygodni, a ja ze zdumnieniem stwierdzam, mimo, że wydarzyło się moc, na zdjęciach widać niewiele. I tak zapewne, niestety, będzie już do kończa budowy. Wielkie projekty odeszły w cień, zaczęła się żmudna dłubanina.
Przystąpiliśmy do przygotowania parteru pod wylewki posadzek. Okazuje się, że to kupa tak zwanej roboty. Najsampierw należy pomalować beton na czarno. To czarne czasem jest brązowe, czasem ciemno-zielone. Zależy, od jakiej firmy kupimy to świństwo. Strasznie brudzi. Ze skóry schodzi razem z naskórkiem.
Malowanie podłogi stanowi jeno wstęp do części artystycznej. Dalej idzie warstwa folii nieprzemakalnej dla wody, czyli tak zwanej folii niskowodoprzepuszczalnej izolacyjnej. A na nią układamy warstwę ocieplenia. Najlepiej ze styropianu o twardości 100. Zabijcie mnie, jeżeli zapamiętałem, co oznacza ten parametr. Generalnie oznacza, że jest to twardy styropian. Jak na styropian. Daje się po nim chodzić, prawie się nie ugina. Prawie - robi cholerną różnicę.
Uwaga do opozycji: do spania polecamy styropian twardości 70. Jest miększy.
Tymczasem po ścianach pionowych i podłogach poziomych kończymy ciągnąć instalacje, które na wieki znikną pod płytą G-K: a to elektryfingancja, a to sieć komputerowa, a to telewizyjna...
Później trzeba zamknąć przestrzeń instalacyjną. Czynimy to przy pomocy styropianu. Na wierzchu pozostaje tylko odcinek, na którym zostanie powieszony grzejnik. Grzejniki już kupiliśmy. Piec czyli kocioł - również. Skitraliśmy to do blaszaka i w ten sposób uwolniliśmy się od konieczności wchodzenia do niego. W głębszych warstwach geologicznych co prawda zostało trochę przydatnych narzędzi i materiałów, ale kto by się tym przejmował?
Tymczasem trwa wspomniane przeze mnie wcześniej pozbywanie się nadmiaru płyty G-K poprzez przykręcenie jej do ścian, skosów i sufitów poddasza.
Zanim chłopaki nakręcą płytę, trzeba położyć tak zwany opóźniacz pary wodnej, czyli folię niskoparoprzepuszczalną. Kocham tę budowlaną nomenklaturę...
Domek pomału zaczyna przypominać domek.
Robota wartko posuwa się do przodu, tylko czas upływa, jak zwykle, niezauważalnie. Mam nadzieję, że skończymy ten dom zanim się zestarzeję...
Jak to mówią: > Wykończ dom, zanim dom wykończy ciebie. >
Na parterze już prawie wszystkie ścianki jednostronnie opłytowane. Wrzucamy do nich instalacje. W kuchni wykonaliśmy myk ze zmniejszeniem powierzchni pomieszczenia technicznego na rzecz wnęki dla lodówki. Uruchamiają się te pomysły Głównego Technologa, które zaplanował już rok temu. Z dokładnością do milimetra przygotowujemy kolejne miejsca.
Zaczynam się przyzwyczajać do rozkładu ścianek. Wyglądają prawie dokładnie tak, jak sobie je wyobrażałem, kiedy robiliśmy zeszłej zimy rysunki koncepcyjne - z dokładnością do milimetra!
Wreszcie na scenę wkroczył hydraulik - pokrzyczał, nabałaganił, kilka razy łupnął się w głowę o jakieś kanty, ale wśród utyskiwań, narzekań i złorzeczeń pojawiły się na styropianie rury wodne. Mamy już 60-80% instalacji. Zależy jak liczyć. Rury oczywiście się skończyły. Bez sensu. To będzie kosztować więcej niż sobie zaplanowałem. Chyba.
Wczora z wieczora chłopaki przystąpili do montażu szkieletów ostatnich ścianek poddasza. Więcej bez zbudowania schodów zrobić się nie da.
A pieniądze z transzy się kończą. Trzeba znowu szykować rozliczenie dla banku i wyszarpnąć ostatnią, trzecią transzę.