Artystyczna robota - malowanie.
Ruszyły prace kończące gehennę budowlaną. Przystąpiliśmy do malowania pomieszczeń, sprzątamy dookoła budynku, Główny Technolog biedzi się nad podłączeniem kotła gazowego (ciągle coś mu nie pasuje), wiosna idzie.
Dom, czyli w fachowym języku elewacja, prezentuje się bardzo ładnie. Gdyby tak jeszcze otaczające go błotko pomalować na zielono, byłoby już całkiem ekstra super git.
Zmęczony inwestor ze zgrozą myśli o tych ciepłych, leniwych dniach np. czerwca, kiedy zamiast zasiąść wśród ruin werandy ze szklaneczką łyskacza w przedniej łapie, będzie musiał śmigać po drabinie i pędlem ławkowcem smarować dwieście metrów kwadratowych jakimś trującym impregnatem. I tak kilka razy. A za kilka lat powtórka. Ciężko będzie...
Tymczasem, nie mieszkając, bo i gdzie tu mieszkać, jak gazu ciągle nie ma, przystąpiliśmy do upiększania wnętrz metodą artystyczną, czyli malarską. Po długich deliberacjach, w tym wypożyczeniu palety kolorów, kłótniach i negocjacjach wybraliśmy kolor najdoskonalszy, będący sumą wszystkich barw i w ten sposób obrażający jedynie uczucia rasistowskie Murzynów (przepraszam, Afroamerykanów): biały. Na kolorek machnąć ściany zawsze zdołamy, co to dla nas po takiej budowie?
Jak już kogoś prześladuje malowanie, to tak widocznie być musi zawsze. Dotychczas zdarzyło mi się znęcać nad wnętrzami co najmniej używanymi, by nie powiedzieć, zużytymi. Odpadanie farby razem z gipsem było tam zjawiskiem normalnym. Tymczasem okazuje się, że z tajemniczych powodów to samo zjawisko potrafi wystąpić na nowiutkich ścianach i sufitach. Dwóch fachowców, nie widząc na własne oczy zjawiska, ani siebie nawzajem, wydało dwie, wzajemnie się wykluczające diagnozy problemu. Stąd wnoszę, że co najmniej jedna z nich musi być błędna, a zatem - bezużyteczna.
Diagnoza diagnozą, ale jak problem rozwiązać? Szpachlowanie tych dziur wydłuża malowanie praktycznie dwukrotnie.
Powyżej zamieściłem ostatnie zdjęcie hydroforni bez hydroforu. Następne będzie już "na gotowo". Te kafelki w pocie czoła ukladał sam inwestor. Osobiście. I dumny z tego jest.
Malowanie ruszyło, do przeprowadzki jeszcze trochę czasu, a ty mebelki zaczynają się zjeżdżać. Pojawiły się z odzysku odzyskane meble do kuchni. Co prawda, Najlepsza z Żon (zwana dalej Tai-tai) wolałaby takie z tymi takimi różnymi teleskopami, buzerami, boosterami i bajerami, ale takie też na razie wystarczą. Od czego wyobraźnia?
Zmęczenie i znój. Przepraszam, siła i honor!