Państwo islamskie jako signum temporis?
Z bólem serca muszę to powiedzieć, że czytanie historii albo prowadzi do
smutnych, acz słusznych wniosków, albo do szalonych i kompletnie
niesłusznych - ale chodzi mi o te same wnioski. I oby okazało się, że są
one tym drugim.
Otóż Państwo Islamskie - jak je dziś szumnie się nazywa, choć poprawniej
byłoby określać to islamistyczną partyzantką, strefą anarchii, czy jakoś
tak. A to dlatego, że skoro Donieckiej Republiki Ludowej nie nazywamy
państwem, to dlaczego dajemy takie miano obszarowi kontrolowanemu przez
trudną do ustalenia liczbę brodatych bandziorów pijanych krwią i
mordowaniem? Czy działa tam jakaś sprawna władza? Czy władza ta stara
się o kontakty ze światem zewnętrznym? Czy kooperuje z przemysłem i
handlem? Raczej nie. Raczej jest to strefa, gdzie wszystko wróciło do
czasów antycznych, relikty których to islamiści z takim zapałem tam
niszczą: znaczysz tyle, ile znaczą twoje znajomości, kontakty,
powiązania. Nie ma prawa, a zatem nie ma ogólnych ram funkcjonowania,
które pozwalają na rozrost dużych biurokracji, które (choć przecież nie
lubimy biurokracji) są jedyną znaną metodą angażowania całych narodów w
duże przedsięwzięcia. Za to jest prosty darwinizm społeczny (którego,
jako poprawni politycznie wykształciuchowie również nie lubimy), krwawy
tygiel, w którym hartuje się islamska stal.
Ale dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że:
- W ogniu wojny domowej hartują się wojownicy bardzo trudni nie tyle do pokonania, co do wyplenienia.
- Jest ich coraz więcej.
Coraz więcej znaczy, że niedługo będzie ich tak dużo, że próba
wytępienia islamistów będzie trudna do odróżnienia od ludobójstwa.
Oczywiście media pokryją to pianą niedomówień, dyskusji, wątpliwości i
strachu, ale fakt pozostanie faktem: kiedy zaczynasz liczyć bandytów w
milionach, to już nie są bandyci, tylko naród. A naród ma swoje prawa. W
wypadku Państwa Islamskiego - prawa, które sobie zbrojnie wywalczył,
czyli arcytrudne do zakwestionowania, bo trzeba by zastosować
ludobójstwo, żeby ich tych praw pozbawić. A jak to w praktyce wychodzi -
już ćwiczono w krajach, które dziś uważają się za cywilizowane.
Czyli za jakiś czas świat stanie w obliczu państewka, które odkroiło
sobie po kawałku od sąsiadów, wymordowało niewiernych na swoim
terytorium, wiernych podporządkowało totalitarnemu islamizmowi,
zniszczyło wszelkie relikty przeszłości... A z czego żyje? Ze sprzedaży
ropy ze zdobytych szybów, z handlu narkotykami, a przede wszystkim: z
ideologii. I tu się rodzi pytanie:
Czy państwo to zostanie dotknięte schorzeniami opisanymi w książeczce
"Prawo Parkinsona"?
Zajrzyjcie także na opowieść o pewnej przygodzie.