Przepowiednie na 2018 rok
Sprawy na świecie nie stoją, tylko pędzą. A mnie się nie chce o tym pisać, bo próba oceny rzeczywistości, kiedy ona się wydarza, ma małe szanse na trafność. Rzeczywistość jest siecią niezliczonych powiązań przyczynowo-skutkowych i nie zawsze te, co wyglądają na najważniejsze, rzeczywiście takie są. Do tego doszła nowa warstwa informacyjna w postaci opartych o fejsa portali pseudo-informacyjnych, których pochodzenie dla nas, maluczkich, jest niedocieczone, podobnie jak ich rzeczywiste cele. Jeszcze na początku stycznia rzeczywistość wydawała się wyglądać inaczej niż dziś. Za tydzień znowu wszystko się zmieni. Zatem co oceniać? Trzeba szukać tych tendencji, trendów, zjawisk, które trwają długo i mają naprawdę głębokie przyczyny i skutki.
Nowa Wędrówka Ludów
Pierwszym z pewnością takim zjawiskiem jest potok ludzi z Azji i Afryki, który zaczął płynąć do Europy. Sprawa nie dzieje się od wczoraj. W rzeczywistości pierwsze kropelki zaczęły przesiąkać już pół wieku temu, a może i wcześniej. Wstyd się przyznać, ale w Madrycie byłem ostatnio w 1994 roku. I już wówczas po ulicach łazili ciemnoskórzy kolesie, którzy namolnie wciskali turystom haszysz. Było ich dość, żeby stali się zauważalni. Zarówno tam, jak i w Paryżu, już wówczas istniały "czarne" dzielnice, do których nie warto było się udawać, o ile kto nie chciał dostać po mordzie. Wiem, co mówię, bo dwa lata później zrobiłem coś takiego w Paryżu - do łba tępego mi nie przyszło, że coś takiego tam ma miejsce. W rzeczywistości szukałem dzielnicy wietnamskiej, bo chciałem zjeść na obiad zupkę Pho. Ale zabłądziłem. I trafiłem do Geanta wbudowanego w parter corbusierowskiego mrówkowca, gdzie cała obsługa składała się z Czarnych z plemiennymi bliznami na policzkach. Klientela też w całości była czarna. Coś niesamowitego. W środku Europy? Wtedy jeszcze mnie to dziwiło. Dopiero później dowiedziałem się, że Paryż jako metropolia został już dawno podzielony nie tylko na dzielnice geograficzne, ale także funkcjonalne. Czarna Afryka niepodzielnie rządziła śmieciarstwem i tzw. zieloną służbą, która odpowiedzialna była za zmywanie ulic. Zbierali wszelkie wystawki, ich warsztaty to naprawiały, rasowały, a potem wystawiano to na licznych pchlich targach w stolicy i okolicach. Teraz zapewne wrzucają to do TIRów i jadą transporty do ich ojczyzn, bo tak zwana stopa życiowa się podniosła i nikomu we Francji do głowy by nie strzeliło wstawiać do domu używkę niewiadomego pochodzenia.
W 1988 roku podobną przygodę przeżyłem jako nastolatek w swojej pierwszej podróży zagranicznej - w niemieckiej Kolonii ostrzegano mnie, abym w żadnym wypadku nie wchodził do dzielnicy tureckiej - bo mogę dostać nożem. Czyli już 30 lat temu Osmanie rządzili sporym kawałkiem niemieckiego miasta uważając go za swoją domenę.
Czyli 30 i 20 lat temu ludzie z innych krajów byli już widoczni w centrach cywilizacji europejskiej na Zachodzie. Było ich dość, aby tworzyć silne enklawy i w nich wprowadzać własne prawa i obyczaje. A jednak wówczas nikt temu nie przeciwdziałał, nic z tym nie robiono. A już wiedziano, że imigrantów w Europie liczy się w milionach.
Stuknij w stół milion razy, w tempie raz na sekundę. Z przerwami na siku i krótkie drzemki zajmie Ci to około dwóch tygodni.
Czyli kolorowi, wyznający zwykle Allaha, goście z Magrebu i Azji przybywali do Europy od zamierzchłej (w rozumieniu millenialsów) przeszłości. Coś jednak sprawiło, że parę lat temu sypnęli się jak ulęgałki. Cieniutki strumyczek zamienił się w falę powodziową, która ostatnio trochę opadła. Ale tylko trochę. Głównie w mediach, bo w rzeczywistości po prostu się ustabilizowała. Z na poły spontanicznego ruchu pieszych zamieniła się w stabilny biznes o obliczonej przepustowości: kilka tysięcy osób dziennie. Czyli prawie milion rocznie.
W tym tempie za 20 lat przybędzie do Europy około 50 milionów nowych mieszkańców. I nie za staraniem leniwych łon Europejek tylko mafijnej proweniencji "biur podróży".
Tu przerwał