Kto nie rośnie, ten maleje
Tyle się dzieje na świecie, że palce nie nadążyłyby rozklepywać tematu. Nie mam pojęcia, którymi z moich arcymądrych przemyśleń się podzielić. Generalnie runęły w czeluść nicości (lub w nicość czeluści) historii wszelkie złudzenia na temat stabilności świata związanego silnymi smyczami gospodarczych zależności. Okazuje się, że banda psychopatów, którym demokratyczne społeczeństwa powierzają władzę, oraz takichże, którzy sami się władzy dobili w krajach niedemokratycznych, potrafi w krótkich abcugach piękny sen zburzyć, zniszczyć, zdeptać. W imię jakichś wydumanych wyobrażeń na temat własnej lub cudzej potęgi. Taki kurde lead, czyli zajawka.
Kto się nie rozwija, ten umiera
Tak, jednocześnie potwierdzenie uzyskują różne bzdurne tezy, które na swój użytek zawłaszczyli kołczowie samorozwoju osobistego (czyli służalcy korposystemu profilujący mózgi naiwnych do jeszcze usilniejszej roboty). Najważniejszą z tych tez było: Kto się nie rozwija, ten się zwija. Czyli kto nie rośnie, ten maleje. Czyli umiera. Zanika.
Mamy w historii dobre na to przykłady objaśniające dość precyzyjnie ów mechanizm w skali społeczeństw (bo co do samorozwoju osobistego, pardonnez-moi, proszę mnie o nic nie pytać). Na ten przykład wojny punickie.
Następstwa po następcach
Otóż ów mityczny dziś już Starożytny Rzym stoczył trwający 120 lat konflikt z potężnym imperium Kartaginy. Albowiem na Morzu Śródziemnym było o jednego konkurenta za dużo. Potęga diadochów po trwających cały wiek wojnach właśnie rozlazła się w szwach i na ich miejsce weszli bezczelni i bezwzględni Rzymianie przejmując lokalne rynki, a gdzie się dało, to nawet i władzę. Na tym upasła się rzymska republika zaledwie w ciągu pokolenia i nabrała ochoty na kopalnie złota, miedzi i ołowiu z Półwyspu Iberyjskiego. Ale tam rządziła sobie Kartagina, której statki handlowe z bezstronnością dzisiejszych Szwajcarów obsługiwały transport na całym Morzu Śródziemnym. Starcie, po okresie rosnących napięć, stało się nieuniknione.
W efekcie stuletniej rzezi w basenie Morza Śródziemnego powstała owa mityczna próżnia strategiczna, czyli brak głównej siły sprawczej, która przejęłaby odpowiedzialność na bezpieczeństwo gospodarek w regionie. W tę próżnię wlewać się zaczęły dwie konkurencyjne potęgi, stara, dążąca do monopolu, zasiedziała na Zachodzie i nowa, dynamiczna, właśnie rozpuchnięta na Wschodzie: Kartagina i Rzym.
Przy czym oczywiste jest, że zakłócaczem porządku (a porządek, nawet nie za dobry, jest podstawą przetrwania maluczkich) była Republika Rzymska. Bo to państwo właśnie urosło (podporządkowali sobie Półwysep Apeniński) i chciało rosnąć dalej. Ale trafiła kosa na kamień.
Kartagina uderzyła swoją morską potęgą i zaczęła się rzeź trwająca tyle, ile lat nie istniała Rzeczpospolita Polska - co niech stanowi przyczynek do innych filozoficznych rozmyślań o cyklach społeczno-historycznych.
Potęga niekompetencji
Pojedynek ten przypominał dzisiejsze wydarzenia na Ukrainie: naprzeciw świetnie wyszkolonych i nieźle opłaconych żołnierzy kartagińskich stawały masy obywatelskie, uzbrojone własnym sumptem, z grubsza przeszkolone i dowodzone przez miłośników gier komputerowych zamiast fachowców. Skutkiem tego ginęła armia za armią, tonęła flota za flotą, a Kartagina, choć drżała w posadach, to jednak się trzymała.
Porównanie oczywiście jest nietrafione, bo to Rzym zwyciężył. A stało się tak dlatego, że:
- Kartagina, w tym władająca nią oligarchia oraz dowodzący wojskami książęta i kondotierzy przekonani byli o swojej niezwyciężoności, szczególnie potędze morskiej.
- Rzymianie powyższego przekonania nie mieli, więc nie wahali się użyć wszelkich środków. W tym bardzo szybko się uczyli.
- Pomimo skrajnej niekompetencji rzymskich dowódców, republika nadludzkim wysiłkiem wystawiała kolejne legiony i floty, budując okręty w tempie, które porównać można chyba tylko do produkcji amerykańskich stoczni podczas II Wojny Światowej.
Aby wygrać to starcie, Rzym musiał zaangażować wszystkie swoje środki, zaryzykować własne przetrwanie. W skali społeczeństwa oznacza to głębokie zmiany w strukturze, kulturze i polityce. Innymi słowy przez wiek wojny, w której stawką było z jednej strony przetrwanie, z drugiej monopol imperialny, Rzym stanął na wysokości zadania i poważnie się przekonstruował. Uruchomił kopalnie i huty, stworzył gospodarcze i polityczne podstawy do prowadzenia intensywnych, brutalnych i wielkoskalowych wojen. I właśnie, gdy cały ten system stał się wystarczająco wydajny, aby pokonać rywala... Rywal został pokonany. Nie wcześniej i nie później.
Rywal znikł, a Rzym został z systemem prowadzenia wojen. Co w takiej sytuacji robi dowolna zbiorowość (nie tylko biurokracja)? Kontynuuje. I w ten sposób powstało Imperium Rzymskie.
Bez niekompetentnych generałów, amatorskich armii i flot, nie miałoby to szans na realizację. Ale Rzym stał się potężny właśnie dlatego, że na początku był tak żałosny. W efekcie ogromnych przemian, z obywatelskiego, rzutkiego i bezwzględnego polis o charakterze handlowo-bojowym, stał się potęgą o charakterze bojowo-handlowym. Raz urodzony potwór chciał więcej ofiar do pożarcia, chciał rosnąć aż po granice możliwości.
Ewolucja i procesy
Z powyższego zatem możemy wyciągnąć pewne istotne wnioski.
- Musimy się przyzwyczaić, że żyjemy w świecie procesów, a nie stanów. Wszystko nieustannie się zmienia, nic nie pozostaje w bezruchu.
- Ocena siły danego obiektu/procesu odbywa się przez porównanie z sąsiednimi/konkurencyjnymi obiektami/procesami.
- Każdy obiekt/proces, jaki by nie był, w danym momencie albo rośnie, albo maleje, nabiera siły, albo ją traci.
- Tracący siły być może dąży do zaniku, rosnący być może odbija się od dna.
- Malejący być może umrze doszczętnie (gdzie zastąpi go jakiś nowy, kiełkujący), a może się zreformuje, odbije i zacznie nabierać siły.
- Rosnący być może będzie jeszcze długo się rozwijał, a może osiągnie granice możliwości, przestanie rosnąć, zacznie się strzępić na brzegach (nieuchronne), aby w końcu zacząć szybciej, lub wolniej, maleć.
Słoń(ce) a sprawa polska
Trzy dekady temu Polska była brzydką panną bez posagu, bo właśnie zaczęła się odbijać od beznadziejnego dna i tak właśnie wyglądała. Ale przez następne dziesięciolecia wciąż się rozwijała i teraz wygląda jak niezła partia, całkiem do wzięcia. Zatem okoliczne potęgi mają wybór: albo Polskę zgnoją, przywrócą do stanu brzydoty, albo się z nią ożenią. Na razie próbują zrobić to pierwsze. Kiedy im się nie uda, przejdą do drugiego podejścia (to też nieuchronne), czyli zaczną się podlizywać. Aby im się nie udało, Polska odwołała się do trzeciej potęgi, zza Oceanu Światowego, której kwestia urody naszej ojczyzny jest z grubsza obojętna. Oczywiście wsparcie USA również należy rozpatrywać jako tymczasowe, czyli trzeba je wykorzystać dla budowy własnej siły, aby, kiedy fala pomocy opadnie (to nieuchronne), znajdować się na innej, znacznie wyższej, pozycji w rankingu, a przy okazji mieć grupę wypróbowanych sojuszników o zbieżnych interesach.
Jednocześnie, wstyd się przyznać, upatruję siłę Polski przede wszystkim w zdolności Polaków do działań nieszablonowych. Czyli kiedy z łatwością możemy sobie wyobrazić, że rozpuchłe w potęgę Niemcy próbują połknąć Mitteleuropę i podporządkować ją sobie politycznie, a zawsze ogromna obszarem Rosja tylko marzy o zagarnianiu kolejnych ziem (bo przecież naturalne jest, że duży chce zjeść małych), to Polska będzie w odpowiednim momencie umiała po prostu do siebie przekonać, pokazać, że my jesteśmy w tej całej bandzie najsympatyczniejszym z sąsiadów, który zawsze chętnie pomaga i którego warto zatem wspierać, aby stał po naszej stronie.
Takie rozwiązanie jest możliwe, bo brzydka panna bez posagu, zgodnie ze słowami Bartoszewskiego, naumiała się mniej więcej być sympatyczną, wbrew wszelkim przeciwnościom, co każdy łacno może sprawdzić odwiedzając kraje ościenne i obserwując, jaką opinię mają tam Polacy.
Oczywiście nie możemy zapominać, że uczestniczymy w procesie, czyli fakt, że chwilowo puchniemy, nie powinien napełniać nas bezbrzeżną satysfakcją. Zakończenie wzrostu jest nieuchronne. Ale najlepiej, aby nastąpiło w momencie, kiedy osiągniemy granice swoich możliwości, nie wcześniej.
Nie wcześniej.