Krew na piasku

Krótki komentarz

Opowiadaniem tym inicjuję nową kategorię wpisów na moim osobistym blogu.

Choć w zasadzie powinienem zacząć od tekstu, który wpadł trochę później, ale ma bardziej odpowiedni temat.

Lepiej pasuje na start. Ale niech tam.

Wiele lat temu, gdy nie mieliśmy jeszcze gdzie mieszkać, a w głowie kotłowało się od pomysłów, dołączyłem do wspaniałego wydarzenia, jakim były Zakużone Warsztaty Fahrenheita. Współuczestnicy oraz redaktorki patroszyli tam wytwory naszej wyobraźni, zmuszali do dyscypliny twórczej i odrobiny pomyślunku podczas pisania.

Choć minęło wiele lat, wciąż jestem im wdzięczny za ich zainteresowanie i trud. Ale - właśnie - minęło wiele lat. I tak sobie pomyślałem, że po co te wprawki, zabawki, mają leżeć w symbolicznej "szufladzie", gdy mogę je wrzucić do swojego osobistego bloga. I tak oto od tego tekstu zaczynamy.

Krew na piasku

Na samej górze świeciło rozpalone do białości słońce, bezlitosna, gorąca gwiazda. Lało z góry żar, który wypalał ostatnie krople wilgoci z falującego w spiekocie powietrza. Niebo, jakby rozpalone do czerwoności, całe było pokryte żółtawym nalotem wzniesionego ponad stratosferę rzadkiego pyłu.

Z nieba dobiegał huk. Strzały silników wydechowców przenoszących trujące gazy, wizg kamikadzów nafaszerowanych ultratrotylem, wycie turbin zwinnych myśliwców najeżonych iglicami laserów. Śmigały, kreśląc karkołomne powietrzne ewolucje, niczym jaskółki przed burzą. Na samym dole ziemia trzęsła się od ryjących pancernych kretów. Ogromne machiny przeżuwały beznamiętnie skałę zamieniając ją w paliwo dla swoich tachjonowych silników, a za sobą pozostawiały tunel wycięty w ciemnościach. Wyrytymi tak korytarzami maszerowały zgodnym krokiem automaty bojowe bezpośredniego starcia, przypominające ogromne, czarne żuki.

Pośrodku leżała piaszczysta pustynia, spalony słońcem erg, zamieszkały jedynie przez duchy tych, co tu kiedyś umarli. Rozgrzane powietrze falowało niczym rtęć kreując fatamorgany odległych górskich szczytów i wąwozów. Drżało od wibracji miliardów skrzydełek mikroinsektów bojowych, nadlatujących przeogromną chmurą sunącą tuż nad powierzchnią piasku. Za nimi parły ciężkie czołgacze, płaskie pełzary, skakały muaddiby zwiadowcze, pędziły pędrawce wyposażone w hiperatomowe metarakiety. Narastał huk.


- Znowu zaspałeś na warcie, Wesp! Trzy dni bez obiadu. Ceren, zmieniaj go na peryskopie. Wesp, odepnij się wreszcie od szkła, co ci się nagle tak spodobało wgapiać?

- Bowiem melduję, że w kierunku piętnaście widzę chmurę pyłu. Płaską, ciemną... Aaaa!!!

- Czarne niebo, przestań się drzeć, gadaj!

- To oni!!! Napewno pościg, dopadli, dogonili, już po nas!!!

- Ceren, bierz go z lewej, odpinamy go. Gdzie masz ten zastrzyk uspokajający?

- Aaaa!!! Widzę ich z kierunku dwa i sześć! Otaczają nas!

- Dobrze, Ceren, zostaw go. Wesp, jesteś pewien?

- Naprawdę, już widzę pierwsze maszyny...

- Ogłosić alarm czerwony! Wszyscy do broni! Rozpylić gazy i zdjąć pokrywy dział jonowych!

- Rozkaz!

- Ceren, stój. Ty poleć do kantyny i zwiń ze stołu obrus, tylko koniecznie biały, w porządku?

- Da się zrobić, komendancie.

- No to biegiem! Czarne niebo, tyle lat spokoju i w końcu nas wytropiły... Zawsze miałem przeczucie, że nam nie odpuszczą, szczególnie po tym, jak Erdenbat zhakował im tę sztuczną inteligencję... Bogowie, toż urodziło się nam w tej kryjówce ze sto nowych dzieciaków, bez odchyleń genetycznych. Posiedzielibyśmy na tej pustyni cichutko, może jeszcze z pół wieku i mielibyśmy dosyć siły na kontratak.

- Już mam komendancie, dobra ta szmata?

- W porządku, załatw teraz jakiś kij od szczotki, spotkamy się przy górnym wyłazie. Weź też ze sobą... poczekaj ktoś się dobija...

- Pipipi. Komendancie, stwierdzono naruszenie ochrony podziemnej strefy zewnętrznej. Spodziewany czas przeniknięcia minus 5 minut. Pipipi.

- Zgromadzić kobiety i dzieci w centralnej sali. Szykować obronę partyzancką.

- Pipipi. Rozkaz! Nie będzie robot, hak mu w smak! Pipipi.

- Ceren, przynieś jeszcze te takie śmieszne bombki, co je profesor Kluw ostatnio zaprezentował podczas podwieczorku. Uzbrojone. Czyli spotkamy się przy górnym wyłazie.


Korundowo-tytanowa armia przystąpiła do niespiesznego, lecz dokładnego formowania sfery oblężniczej. Niektóre krety skręciły w dół, pewna ilość mikroinsektów bojowych wzbiła się wyżej. Czołgacze i pełzary zmniejszyły obroty swoich wysokowydajnych turbin. Potężna armia zamarła w oczekiwaniu na rozkaz sztabu.


- Ceren, kto tam z tobą przyszedł?

- To burmistrz Szwajnocha, komendancie. Za nim rajcy i oficerowie.

- Komendancie, jeżeli ma pan zamiar wyjść i paktować, zrobimy to z panem. Jesteśmy gotowi nawet na śmierć!

- Miejmy nadzieję, że i tym razem nie będzie potrzebna wasza gotowość. Ale narychtowaliście sobie jakieś zabaweczki, panie burmistrzu?

- Ale, gdzie tam, panie komendancie! Ot takie tam małe pancerfausty i parę rakiet, tyle, co wejdzie do kieszeni.

- No i w porządku. Jakby co, drogo sprzedamy nasze skóry. No, to w górę, po kolei. Ja pierwszy z flagą, za mną burmistrz, dalej wedle uznania, kanioner Ceren na końcu.

- Panie komendancie, za pozwoleniem... Może pomogę panu otworzyć, tak się składa, że pamiętam szyfr.

- Ależ proszę bardzo. Eeep... Chyba wspomaganie klapy wysiadło...

- Proszę komendancie, wesprzeć się na moich plecach.

- A, dziękuję, dziękuję.

- Panie i panowie, prosimy, właz otwarty, po kolei. Nie tłoczyć się, zachowywać spokojnie, nie krzyczeć, nie drażnić maszyn, one mają wrażliwy słuch...

- No i jak się to panu widzi burmistrzu?

- Nie ma omyłki, to one. Dużo ich.

- Cholernie. Nie mamy szans. Ale czekają.

- Zgadza się, czekają.

- To może pomacham flagą... Hej! Przekażcie waszemu dowództwu, że się poddajemy! W zamian za życie nie będziemy się bronić!

- Myśli pan, że uwierzą?

- Nie mamy wyboru...


Maszyny rzeczywiście czekały.

Kiedy wreszcie się ruszą, co zrobią? Jak myślicie?

Maszyny na piasku


Autor: Krzysztof Stenografow w Opowiadania w pią 12 maja 2006. Tagi: Opowiadania, fahrenheit, warsztaty,

Comments

komentarze odpala Disqus