Odpust dla bezgrzesznych

Odpust na zadupiu Galaktyki

Lekkie kłucie w dołku było znakiem, że wykonaliśmy skok. Niektórzy w takim momencie wymiotują - jeżeli dostali zaświadczenie zdrowotne po protekcji, albo za łapówkę. Pozostali musieli przejść uczciwe badanie w Instytucie Medycyny Kosmicznej w Walimiu. Tak. Wszyscy myśleliśmy, że opuścimy zatrutą kłamstwem i korupcją Ziemię, i otworzymy nowy rozdział w dziejach ludzkości - czysty, nieskalany wadami natury ludzkiej. Byliśmy w końcu elitą, od dzieciństwa szkoleni do eksploracji pozaziemskiej. Nasi rodzice zastawiali swoje domy, brali ogromne kredyty, żeby tylko wkręcić nas do ekskluzywnych Szkół Dalekiego Zwiadu Kolonialnego. Plany były wspaniałe - a wyszło jak zawsze.

Zaczęło się jeszcze na Ziemi. Lewe kontrakty przy zamówieniach na produkcję statków. Kto mógł, wciskał złom i buble, a fakturował jako najnowsze osiągnięcia techniki. Na naszych statkach pojawiły się wadliwe programy przetwarzające błędne dane, maszyny z wojskowego demobilu. Zamiast specjalistów zamustrowali niedokształceni idioci, dla niepoznaki zasłonili się papierową biurokracją. Na ścianach, obok iskrzących kabli, wisiały za szybą zestawy przeciwpożarowe z siekierą i wężem strażackim. Bez wody. Silniki rozpędowe kaszlały i rzęziły, prawie jak człowiek. Boże, nawet tapicerka na fotelach pilotów mechaciła się jak fałszywa wełna!

Wszyscy wiedzieliśmy, że coś z tym trzeba będzie zrobić. Później, kiedy Ziemia zniknie z tachionarów. Spotkanie wszystkich załóg Pierwszej Fali Kolonizacji ustalono przy gwieździe 2349856-Bravo, na przeciwnym krańcu galaktyki. Na dalekim zadupiu, z dala od wszystkowidzących detektorów Agencji Kontroli. Tam autoruty miały naznaczony pierwszy postój, z którego każdy statek miał polecieć w inną stronę. To była nasza ostatnia szansa na Nowy Porządek.

Wybuchła rewolucja. Tysiące zdecydowanych na wszystko idealistów gładko przejęło władzę. Oficerowie oraz ich przydupasy zostali zamknięci w aresztach domowych. Nazywali nas głupcami, grozili, że jeszcze będziemy żałować. Szybko podzieliliśmy się na grupy zadaniowe. Jedni zajęli się lustracją przeszłości wszystkich członków Dalekiego Zwiadu Kolonialnego, drudzy weryfikacją planów podróży. Jeszcze inni przystąpili do budowy stacji orbitalnej. Plan był prosty. Całe to towarzystwo kolesiów, kuzynków, fałszywych specjalistów, cwaniaków i kombinatorów zamkniemy w stacji - więzieniu. Wyznaczymy zgodne z założeniami ruty, polecimy, dokąd trzeba i założymy te nowe kolonie, które staną się nadzieją upadającej ludzkości. Stworzymy nowe społeczeństwa, bez kłamstwa, hipokryzji, korupcji i degrengolady. Silniejsze, bo zahartowane w ogniu rewolucji.

I wtedy pojawił się mały kłopot.

Berg Sarkazjan, Dyktator Rewolucji nakazał otwartą konferencję. Wszyscy podpięliśmy się do sieci i uruchomiliśmy komunikatory. Obraz był niestabilny i ziarnisty, dźwięk zakłócały szumy i trzaski - takie właśnie mieliśmy oprogramowanie. Zgadnijcie, od której firmy? Ale jakoś działało.

- Towarzysze! - w naszych głowach rozległ się głos Sarkazjana. Brzmiało w nim zakłopotanie - Wyniki lustracji są tyleż zaskakujące, co przekreślające sens i osiągnięcia naszej rewolucji. Ponad dziewięćdziesiąt procent członków załóg, w tym większość uczestników rewolucji, skalanych jest korupcją, fałszem, niekompetencją i nepotyzmem. Nie zdołamy urzeczywistnić naszych celów. Mamy za mało uczciwych do założenia nawet jednej kolonii... - komunikacja została przerwana.

Przerażeni i skonfundowani udaliśmy się do swoich kajut.

Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Tatko zarzynał się pół życia, żebym skończył tę pieprzoną szkołę. Ładował kopertówy do kieszeni kolejnych urzędasów, nauczycieli, trenerów, lekarzy. Żeby tylko mnie wypchnąć ponad ludzkie szambo, aby nasi potomkowie uwolnili się od słabości dręczących zdegenerowaną ludzkość. Co bym mu powiedział, gdybyśmy ponieśli klęskę? Jak mógłbym spojrzeć mu w oczy?

To ja przerwałem transmisję konferencji. Trzasnąłem Dyktatora Rewolucji siekierą przeciwpożarową. Byłem jego zastępcą. Byłem w pobliżu.

Dalej potoczyło się jak zwykle z ludźmi. Posiedzieli w cichości, podumali, a w końcu poszli na obiad, jakby nic się nie wydarzyło.

Kadrę oficerską oraz ich zauszników przenieśliśmy na wybudowaną stację orbitalną. Załadowaliśmy do autorut nowe plany podróżne. Czas był już wielki. Statki Pierwszej Fali Kolonizacji po kolei rozpoczynały skoki i znikały z naszej przestrzeni.

Czy ktoś w przyszłości zapamięta, kim byliśmy naprawdę? Pierwsi Kolonizatorzy, bohaterowie ludzkości - skażeni głupotą jak każdy maluczki oglądacz holo? Można powiedzieć, że ten cios siekierą był aktem odpustu. Zgódźcie się ze mną, czy można żyć z piętnem na sumieniu? Kto z was jest bez grzechu? Nie można być świętym i człowiekiem jednocześnie. Czy ktoś mnie powstrzymał? Przyznaliśmy się do swojego człowieczeństwa. Aby żyć.

Poniesiemy w kosmos wszystkie nasze przywary. Złość, zawiść, zazdrość, dumę, głupotę, hipokryzję, kłamstwo, chciwość, lekkomyślność. Miłość, wierność, empatię, rozum, radość, wyobraźnię, wspaniałomyślność, szlachetność, mądrość. I założymy nowe kolonie. Po to nas wysłaliście rodzice, nauczyciele, trenerzy, podatnicy, udziałowcy, sponsorzy. Ale czy społeczeństwa, jakie w nich powstaną, będą lepsze od tych na zepsutej, starej Matce Ziemi? Może tak, a może nie. Pies je drapał. Byle powstały. Jakieś.

Odpust na zadupiu


Autor: Krzysztof Stenografow w Opowiadania w pon 04 września 2006. Tagi: Opowiadania, fahrenheit, warsztaty,

Comments

komentarze odpala Disqus