Szpieg w utopii

Gdy brak telewizji

Wlekli go za nogi po bazaltowym bruku, a tłum powstrzymywany przez policyjne blokady pól siłowych wył i złorzeczył mu radośnie. Głowa Malackiego podskakiwała na wybojach. Wszystko dla efektu, widowisko przede wszystkim. Igrzyska i czasem chleb.

- Zróbcie mu trunkację - darła się mieszczka w zmiennokształtnym płaszczu.

- Gilotyna! Gilotyna! - skandowała rytmicznie grupka czarnoskórych nastolatków zwieszająca się z latarni niczym winogrona (pinot noir).

- Żmije! Dajcie go do żmijowiska! - krzyczał jakiś staruszek.

Strażnicy miejscy dowlekli go do trybuny ustawionej wprost na chodniku. Ustał łomot podkutych buciorów i chrzęst egzoszkieletów. Ustawili się w dwuszeregu. Pancerne prawice stróżów prawa trzasnęły w neoloidowe przyłbice w służbowym salucie.

- Panie Burmistrzu, Wysoki Patrycjacie! Flagrante delicto szpieg ten kryjący się pod dokumentem niejakiego Gorszka Bolesławca dopuścił się usiłowania nielegalnego przeniknięcia do polis naszego, zdrady, krzywoprzysięstwa i ogólnej sromoty, której wyliczenie wstręt we mnie wzbudza. Jaki wyrok wyda nań Rada?

Tłusty mąż z sutym łańcuchem ze złota na brzuchu wystąpił naprzód i zawołał:

- Śmierci!

Tłum otaczający trybunę podchwycił okrzyk i śpiewnie podał go dalej:

- Śmierci! Śmierci!

W strażników znowu wstąpiło życie. Pochwycili więźnia, wykręcili mu ręce do tyłu i tak w pół zgiętego pognali na Plac Kaźni. Tam, na przestrzeni pięćdziesięciu morgów, odgrodzone ścianami przejrzystych siłowych pól, stały machiny śmierci i cierpienia. Za Malackim podążał barwny, wystrojony świątecznie tłum spragniony teatrum bólu. Powietrze wypełniała inkantacja, na którą nakładał się wzmocniony kwadrofonicznie głos Namiestnika recytującego Wyznanie Miasta:

- I nadszedł ten dzień, kiedy Tomasz Mór powstał z ziemi umorusany i powiedział: Założymy Veritas, Prawdę, Miasto Dla Ludzi. Nie będziesz miał u nas inszej wizji, niźli z własnych oczu. Nie będziesz miał inszej fonii, niźli z gardeł istot i poszumu drzew. Wyrzekamy się nieprawdziwych wzruszeń z elektronicznych okien bladego blasku. Wyrzekamy się fałszywego życia przesłaniającego nam nasze. Wyrzekamy się oszukańczych wiadomości. I tak odrzuciliśmy nieprzerwane gadanie głów i kłamliwe opowieści. Azali tak jest?

- Howgh! - zawołał tłum coraz gęściej wypełniający Plac Kaźni.

- Naszym celem - życie. Azali tak jest?

- Howgh!

- Naszym sensem - prawda. Azali tak jest?

- Howgh! Howgh! Howgh!

Malacki, ciągniony przez strażników, szedł wokół placu i mijał kolejne machiny śmierci. A głos Namiestnika recytował dalej: - Tak tedy przystąpcie do wykonania kary na tym szpiegu, który przybył do nas, aby poniżyć, aby w oczy kłuć swoją pustotą, miernotą, i lichotą. Zarżnijcie tego wieprzka, wypatroszcie, oskubcie i poćwiartujcie! Jakiego cierpienia śmiertelnego życzycie temu szpiegowi? Może madejowe łoże? Żelazna dziewica? Czy szubienica? Malacki nie wytrzymał i wykrzyknął:

- Ludu, mój ludu! Cóżem ci uczynił?

Tłum na to zawył, zachwycony. Takiego widowiska nie mieli chyba od Założenia Miasta. Ale głos Namiestnika gadał dalej, wyliczając dostępne tortury. Przy każdej zgromadzeni podnosili głośny okrzyk aprobaty:

- Rozpalona maska wstydu? Akumulator na jajcach? Żmijowa harfa? Pilnikiem po zębach? Trunkatio capitis? Włóczka na włócznię i odbyt mu nawlec? Poduszka na strzały? Mereżkowanie laserem? Klatka-kolczatka? Truncatio membrorum? Łaskotnica? Zastrzyk z kwasu? Włóczenie końmi?

Barwna procesja ze skazańcem na czele obiegła już prawie cały plac, a Namiestnik ciągle nie wybrał mu męki. I tak minęli już biczownię, dartego orła, torturę wody, neurowzmacniacze bólu, oscyloskopy epileptyczne Grofa, hiszpańskie półbuty, gilotynę, głodomórkę, dół z psami, saunę...

- Stójcie! - rozbrzmiał głos Namiestnika. - Czyż może być lepsza kara dla szpiega, którego osoba sama przez się jest obelgą dla Świętych Zasad naszego Miasta? Obywatele! Wybierajcie!

Zgromadzeni zamarli na chwilę, jakby porażeni trafnością osądu i okrucieństwem kary zarazem. Lecz nie na długo:

- Wsadźcie go do utopii! - rozdarła się siwa żebraczka chowająca pod łachmanami nielegalny odtwarzacz plików muzycznych.

- Utopia! Utopia! - podchwycił tłum radośnie. Poleciały w górę kapelusze. Kapelusznicy zacierali rączki z radości.

Strażnicy bezzwłocznie przystąpili do przygotowań. Do ogromnej, przezroczystej beczki umieszczonej na podwyższeniu tak, aby każdy obywatel na Placu Kaźni mógł dobrze widzieć wykonywanie kary, popłynęly strumienie wody. Malacki, zanim się obejrzał, otrzymał dwa ciężarki do kajdan na nogach i już dźwig dźwigał go ponad głowami rozradowanego tłumu. W beczce wody było na razie tylko po kolana, ale stale przybywało. Za to, poza nienawistnym szumem z hydrantów, nie było słychać już nic. I tak ostatnim dźwiękiem, jaki dotarł do uszu szpiega w utopii, był plusk wody, w której miał umrzeć.

Burmistrz z Patrycjuszami obserwowali widowisko z dala, ze specjalnego balkonu, otoczonego polem maskującym.

- Szanowni - odezwał się on w te słowa - jak wyglądają prognozy napięć społecznych?

Szary człowieczek ze złączami danych wystającymi z czaszki, wyświetlił w powietrzu trójwymiarowy triagram:

- Dzięki dzisiejszej ceremonii powinny złagodnieć o ponad połowę, Magnificencjo.

- To dobrze. Martwiłem się. - spojrzał znacząco na Namiestnika. - Ostatnio cosik mało szpiegów nam nasyłają zazdrośnicy... Albo może kontrwywiad zasypia...

Namiestnik pobladł. Burmistrz kontynuował:

- Dobrze się stało, że pojawił się ten szpieg. W przeciwnym razie musielibyśmy wystawić kogoś z naszego grona. A może i jego rodzinę? Hm? Warto się nad tym zastanowić na przyszłość.

Namiestnik zzieleniał. Z przerażenia ledwo mógł ustać na nogach. Burmistrz odwrócił się w stronę placu, gdzie kaźniony szpieg balansując na czubeczkach palców łapał właśnie ostatnie, rozpaczliwe hausty powietrza. Zakończenia takich widowisk są najciekawsze. Choć trwają tak krótko. A tłum świętował.

Szpieg w Utopii


Autor: Krzysztof Stenografow w Opowiadania w pon 04 września 2006. Tagi: Opowiadania, fahrenheit, warsztaty,

Comments

komentarze odpala Disqus